piątek, 1 sierpnia 2014

W pogoni za prostotą, czyli wakacyjne remanenta cz. 5.

Jakkolwiek by nie oceniać niemieckiej techniki zbrojeniowej lat II wojny światowej, trudno oprzeć się wrażeniu, że akurat na polu elektroniki wypadała ona niezbyt imponująco. Pomimo wielu wysiłków nie dokonano zbyt wiele ani na polu głowic samonaprowadzających, ani na polu zapalników zbliżeniowych. Kilka konstrukcji znalazło się wprawdzie na skraju produkcji seryjnej, czy wręcz do produkcji tej trafiło, ale - jak to zwykle w III Rzeszy - za późno i za mało.
A kombinowano naprawdę zajadle, analizując i badając niemal wszystkie możliwe i niemożliwe schematy konstrukcyjne głowic samonaprowadzających i zapalników zbliżeniowych (z wyraźną, jak niedaleka przyszłość wykazała, nadreprezentacją systemów akustycznych). Często były to konstrukcje wcale ciekawe - z cyklu czegoż to ludzie nie wymyślą...
Jedną z bardziej interesujących (za sprawą swej trywialności) rodzin zapalników zbliżeniowych były aktywne zapalniki optyczne. Pracowało nad nimi ze zmiennym szczęściem i takimiż skutkami kilka firm, tworząc szereg konstrukcji o różnej budowie i różnym zastosowaniu. Przeznaczano je i dla przeciwlotniczych pocisków kierowanych, i dla torped, i wreszcie do wyzwalania uzbrojenia samolotu. Część tych zapalników zmaterializowała się nawet w formie prototypów, prace nad innymi pozostały dalekie od końca.
Zasada działania tego rodzaju zapalnika była wręcz banalna - emitował on po prostu taką czy inną wiązkę światła, które to światło po odbiciu od celu padało na fotokomórkę - i bum! Czy raczej kaboom!


Najbardziej klasyczną formą tej koncepcji był zapalnik dla kierowanych pocisków przeciwlotniczych, jakiego przykład konstrukcji przedstawiony jest powyżej. Jego charakterystyczną cechą były dwa pierścieniowe okna - górne kryjące fotokomórkę, dolne - źródło światła.


Spójrzmy na szczegóły zapalnika w przekroju - żarówka otoczona jest przez obrotową kopułkę z obiektywami, napędzaną przez silnik elektryczny. Dzięki takiej konstrukcji głowica emitowała skierowane na bok i nieco do przodu wirujące wiązki światła, niczym latarnia morska. W zależności od wykorzystania filtrów w obiektywach zapalnik mógł działać czy to w podczerwieni, czy w paśmie widzialnym - przy czym ta ostatnia konfiguracja znacząco zwiększała zasięg. Powyżej żarówki umieszczona była fotokomórka (tutaj próżniowa), mająca rejestrować światło odbite - w bardziej dopracowanej wersji, w celu zabezpieczenia zapalnika przed zadziałaniem na skutek przypadkowych rozbłysków światła, reagował on dopiero po odebraniu impulsów z częstotliwością równą częstotliwości skanowania wiązek. Zasięg zapalnika oceniany był na 10-30 m, zależnie od mocy żarówki (sięgającej kilkuset wattów).
Kwestię potencjalnej skuteczności lepiej pominąć milczeniem... Acz musiało to w locie wyglądać bardzo ciekawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz