piątek, 29 stycznia 2016

Był sobie pan B...?

czyli

Afera ponura i groźna

Zgłębiając czeluście historii rozwoju niemieckiej broni rakietowej prędzej czy później natknie się człek na tyleż intrygującą, co tajemniczą postać pewnego berlińskiego konstruktora nazwiskiem... Hmmm, no właśnie - już tu zaczynają się schody. Wilhelm Burkhardt, Burhardt, Burkhard, a nawet Burghard... Takie wersje znaleźć można w różnojęzycznych opracowaniach z ostatnich kilkudziesięciu lat. Do wyboru, do koloru, osobiście wszak skłaniałbym się ku wersji Burkhardt, i taką też roboczo przyjmijmy.
Co o nim wiadomo? Prawie nic. Miał tytuł doktora, a jego tajemnicze 'Büro dr Burkhardt" zajmowało się - jak można wnioskować - tematyką pocisków rakietowych na paliwo stałe, a może tylko silników, a może tylko paliw, w taki czy inny sposób współpracując z HWA... 


Najłatwiej trafić, w każdym razie, na  Burkhardta przy okazji pocisku przeciwlotniczego Taifun P, którego był - jak się wydaje - konstruktorem i w ogóle pomysłodawcą. Pojawia się też przy okazji generatora gazowego rakiety Taifun F, a także jako konstruktor 15 cm artyleryjskiego pocisku rakietowego opracowanego i z powodzeniem podobno testowanego w drugiej połowie 1944 roku, acz nie skierowanego czemuś do produkcji. 
Po wojnie Burkhardt znalazł się w strefie radzieckiej i zatrudniony został, obok wielu innych niemieckich naukowców, m.in. Trommsdorffa, w kontynuującym niemieckie projekty instytucie naukowo-badawczym Berlin. Dokumentacja 15 cm rakiety również dostała się po wojnie w ręce wschodnich wyzwolicieli, gdzie do roku 1946 stworzono na jej podstawie - a może i nie bez udziału Burkhardta? - projekt pocisku rakietowego mającego zastąpić dotychczasowy pocisk M-13 do Katiuszy, który jednak nie był dalej kontynuowany z racji na preferowanie przez czynniki decyzyjne pocisku 140 mm o stabilizacji obrotowej (M-14-OF).
Sam konstruktor nie zdążył, skądinąd, napracować się dla nowych chlebodawców, w tymże 1946 roku ginąc wraz z rodziną w katastrofie lotniczej.

W sumie nic takiego, co mogłoby stanowić jakiś specjalny punkt zainteresowania - ot, jeszcze jedna z wielu zapomnianych postaci, których losy poplątały wojenne zawirowania. Natknąć się tu jednak można w relacjach wspomnieniowych, co nieco zaskakujące przy takiej posusze informacyjnej, na pewien pikantny wątek sensacyjny z końcowego okresu wojny.
A miało to być tak: w początku roku 1945, w obliczu nadciągających wojsk radzieckich i w związku ze zlokalizowaniem produkcji Taifuna P w Turyngii, Burkhardt otrzymał polecenie przeniesienia swojego biura z Berlina do Mittelwerku. Na Dolnym Śląsku przeszedł jednak podobno na radziecką stronę frontu, co skutkowało nawet wszczęciem przeciwko niemu postępowania. Krótko przed wkroczeniem wojsk amerykańskich do Nordhausen (co nastąpiło 11 kwietnia 1945) Burkhardt objawił się jednak nagle w Mittelwerku, próbując dołączyć do grupy konstrukcyjnej Taifuna, co najwyraźniej mu się nie udało.
Jak zaś opowiadał w l. 50 jeden z wielce zasłużonych niemieckich rakietowców, Burkhardt, który pozostając po wojnie w Berlinie utrzymywał, za wiedzą (a może i wolą?) swych radzieckich mocodawców, kontakty ze stroną zachodnią, koniec końców okazał się być "profesorem Ciszyńskim" z politechniki w Leningradzie, kawalerem Orderu Lenina.

Kawaler Orderu Lenina współpracujący podczas wojny z Heereswaffenamtem nad zaawansowanymi broniami? Toż to Stirlitz po prostu!
Czy może to jednak plotki, a dr Wilhelm Burkhardt był najuczciwszym pod słońcem człowiekiem?
Kto wie...