środa, 2 czerwca 2021

Drżyjcie, okręty podwodne!

 czyli

Bomby głębinowe Luftwaffe?!

Zdziwienie niejakie u światłych pasjonatów lotnictwa budzić może fakt, że niemieckie lotnictwo doby 2. wojny światowej nie posiadało najwyraźniej na uzbrojeniu bomb głębinowych przeznaczonych do zwalczania zanurzonych okrętów podwodnych. Jakże to tak? To jak taki okręt się zanurzył, to był już bezpieczny i mógł mu nieszczęsny Flieger co najwyżej nieprzystojny gest z kabiny pokazać?

Otóż - nie było aż tak źle, acz sprawę rozwiązano w sposób cokolwiek banalny... A może i niebanalny. 

W roli lotniczych bomb głębinowych używać można było bowiem zmodyfikowanych najzwyklejszych bomb lotniczych SC 50, SD 70 i SC 250, a także specjalnych, dedykowanych do roli głębinowej odmian bomb SC 50 i SC 250 elaborowanych trialenem 106, których to używać wolno było wyłącznie w tym celu. W przypadku głębinowej odmiany SC 250 jej produkcję rozpoczęto - czy rozpocząć miano - w grudniu 1942, czy natomiast produkowano ostatecznie także głębinowe SC 50, pozostaje dla mnie kwestią, póki co, otwartą. Instrukcje z końca roku 1942 wzmiankują bowiem zarówno dedykowane bomby głębinowe SC 50 J/A Trialen, jak i SC 250 J/A Trialen. W kwietniu roku 1943 mowa jest już jednak jeno o dedykowanych bombach SC 250 elaborowanych trialenem oraz o adaptacji do roli głębinowej zwykłych bomb SC 50, SD 70 i SC 250, a o trialenowych SC 50 nie ma ani słowa. Albo więc z wytwarzania głębinowej odmiany SC 50 w międzyczasie zrezygnowano, albo też w ogóle nie weszła ona do produkcji, a instrukcje drukowano w roku 1942 cokolwiek na wyrost.

Na czym modyfikacja taka - czy w ogóle taka bomba głębinowa - polegała? 

Zacznijmy od rzeczy najistotniejszej - zapalnika. W bombach głębinowych stosowano bowiem zapalnik ElAZ (38), który był specyficznym zapalnikiem przeznaczonym do użycia z bombami burzącymi wyposażonymi w pierścień balistyczny przeciwko statkom handlowym, zarówno z lotu nurkowego, jak i horyzontalnego. W przypadku tego ostatniego, zapalnik ładowany był przed zrzutem prądem o napięciu 150 V i przy nastawie na działanie natychmiastowe (oV) działał ze zwłoką 0,05 s, a w przypadku nastawy na ze zwłoką (mV) - ze zwłoką 0,2 s. Ponadto - i to interesuje nas tu najbardziej - gdy bomba nastawiona na działanie ze zwłoką zrzucona zostawała z wysokości powyżej 20 m (co było minimalną wysokością gwarantującą uzbrojenie się zapalnika, przekładającą się na czas lotu 2 s), ale poniżej 170 m, czyli spadała krócej niż 6-8 s, nie następowało jeszcze naładowanie kondensatora zapłonowego obwodu mV i zapalnik działał w dodatkowym trybie Vz (czyli Verzugszündart, opóźnionego zapłonu) skutkującym zwłoką 5 s. 

W przypadku bomby SC 50 i SD 70 zapalnik powodował wtedy w wodzie wybuch na głębokości 12-18 m, a w przypadku bomby SC 250 - ok. 19 m, lub, jak kto woli, 15-25 m. Bomb nie należało przy tym zrzucać z wysokości poniżej 50 m i przy prędkości powyżej 300 km/h, jako że przekroczenie tych wartości groziło zrykoszetowaniem bomby od powierzchni wody. No i - jak wspomnieliśmy - zrzut z wysokości powyżej 170 m powodował już włączenie w zapalniku zwłoki 0,2 s, wobec czego całkowity zakres użytecznych wysokości zrzutu bomby przeciwko zanurzonemu okrętowi podwodnemu zawierał się w przedziale 50-170 m (acz w połowie 1942 wspomniano, nie wiedzieć czemu, nawet 20 m - może sugerując się działaniem zapalnika).

Ale to jeszcze i nie wszystko - bo i same bomby podlegały zmianom. Dostarczane wszak były, także w tej wersji dedykowanej do roli głębinowej, jako zwykłe kompletne bomby, ale - przypadku poziomego podwieszenia bomby głębinowej pod samolotem demontowano z niej całkowicie usterzenie, pozostawiając jedynie sam korpus. Natomiast w przypadku pionowego podwieszania bomby (np. w samolocie He 111) oprócz przekręcenia ucha nośnego w gniazdo na wierzchołku bomby konieczne było jeszcze skrócenie usterzenia. Dla bomb SC 50 i SD 70, także głębinowych SC 50 J/A Trialen, całe usterzenie obciąć należało w odległości 80 mm od przedniej krawędzi stożka ogonowego, albo, inaczej mierząc, 330 mm od tylnej krawędzi usterzenia, tak, aby całkowita długość bomby wyniosła ok. 760 mm (wobec 1091 mm jej długości standardowej). 


 Jak zatem takie bomby głębinowe mogły w praktyce wyglądać? Tu uwaga jeneralna - z racji na praktycznie całkowity brak znanych mi materiałów ikonograficznych, wszystkie ich przedstawienia w tym wpisie są li tylko rekonstrukcjami opartymi o opisy tekstowe. Na powyższym rysunku widzimy zatem od góry -  standardową bombę SC 50 J/A, potem bombę głębinową na bazie SC 50 J/A w konfiguracji do podwieszenia poziomego, tj bez usterzenia, za to z pierścieniem balistycznym (o którego problemie będzie jeszcze mowa niżej), wreszcie bombę głębinową SC 50 J/A w wariancie do podwieszenia pionowego, a więc z obciętym usterzeniem. Zaznaczyć tu wszak trzeba, że różne wersje bomb SC 50 różniły się długością i kształtem tylnej części skorupy (normalnie ukrytej przed okiem ciekawskich pod stożkiem ogonowym) - więc np. nie zawsze wystawałaby ona spod przyciętego usterzenia.

Natomiast w roku 1943 w zwykłych bombach SC 250 adaptowanych do roli bomb głębinowych - usterzenie skrócić należało obcinając je ok. 120 mm od przedniej krawędzi stożka ogonowego, tak aby całkowita długość bomby wyniosła ok. 1127 mm (miast 1638 mm). Natomiast w dedykowanych bombach głębinowych SC 250 J/A Trialen (cięższych na skutek takiego wypełnienia o 15 kg w porównaniu do bomb standardowych) usterzenia skracane być miały o 450 mm - co skutkowało długością bomby wynoszącą ok. 1188 mm. I tu uwaga, typowe dla Niemców zamieszanie - otóż w końcu roku 1942 dla bomb głębinowych SC 250 J/A Trialen przewidziane było skrócenie usterzenia o 510 mm (a nie 450 mm jak w 1943) - co odpowiadało właśnie jego przycięciu 120 mm od początku stożka ogonowego, jak zalecano w 1943 dla bomb zwykłych. Jest bajzel? Jawohl, jest, można zdobywać lebensraum!


 Na rysunku powyższym widzimy na górze standardową bombę SC 250 J/A. Poniżej bomba głębinowa na bazie tejże SC 250 J/A, w wersji do zawieszenia poziomego i z pierścieniem balistycznym. Następnie - dwie wersje bomby głębinowej SC 250 J/A do zawieszenia pionowego - z usterzeniem skróconym o 510 mm i o 450 mm.  Tu znów uwaga generalna - różne wersje bomb SC 250 również różniły się konstrukcją, kształtem i wymiarami butelkowatej tylnej części skorupy, a także sposobem montażu na niej usterzenia - np. za pomocą jednego, a nie dwóch, rzędów śrub - więc ta akurat część mogła wyglądać różnie. Tu też nasunąć się może niejakie podejrzenie. że w przypadku bomb głębinowych SC 250 J/A Trialen skracanie usterzenia o 450 mm, a nie 510 mm, wynikać mogło właśnie z konstrukcji tylnej części bomby (jak widać na ilustracji, nie ma wtedy problemu z tylnym rzędem śrub), acz z kolei dla zwykłych SC 250 J/A przecież teoretycznie nadal obowiązywało 510 mm. Nie należy próbować zrozumieć.

Wszelakie takie zmiany czy demontaż usterzenia nie miały w każdym razie wpływu na balistykę bomby przy zrzutach poniżej 180-200 m (odpowiednio dla SC 250 i SC 50). Narożniki obciętego usterzenia wymagały jeno zaokrąglenia, aby uniknąć uszkodzenia wyrzutnika; a w przypadku obcinania usterzenia palnikiem - czynić to należało po jego zdemontowaniu z korpusu bomby.

Jak logika by wskazywała, i jak widać na bodaj jedynym zdjęciu, które udało mi się znaleźć, a o czym zgodnie milczą znane mi instrukcje, bomby w roli głębinowej wyposażano przynajmniej czasami także w dokręcane pierścienie balistyczne, zmniejszające ryzyko ich rykoszetowania - choć może nie było to obligatoryjne. Tym niemniej, z racji na brak - póki co - jakiejkolwiek szerszej dokumentacji ikonograficznej czy źródeł pisanych kwestię tę pozostawić musimy sobie jako otwartą.

Jeśli chodzi o większe podrobności (he he), a konkretnie naszą ulubioną kwestię oznaczeń - dedykowane bomby głębinowe elaborowane były, jak wspomniano, trialenem 106 -  czyli mieszaniną w składzie 25% heksogenu, 50% trotylu i 25% aluminium, wobec czego niosły na części głowicowej kod materiału wybuchowego 106, ponadto opisane były odpowiednio, jak to bomby, kolorem czarnym, dla bomby SC 50 - JA Trialen, czcionką wysokości 40/25 mm w odległości 425 mm od wierzchołka bomby czy też dla bomby SC 250 - C 250 JA Trialen, czcionką wysokości 40/25 mm, ok. 670 mm od wierzchołka. Na bokach korpusu naniesione były dodatkowo czarne napisy Nur als Wasserbombe verwenden! (Używać tylko jako bombę głębinową!) wysokości 15 mm w przypadku SC 50 i 20 mm w przypadku SC 250. I co ciekawe - bomba głębinowa SC 250 JA Trialen oznaczona była na stożku ogonowym czterema wzdłużnymi żółtymi pasam, jak zwykła SC 250 - a w przeciwieństwie do elaborowanych trialenem bomb przeznaczonych do atakowania celów nawodnych, ozdobionych żółtymi statkami. Dodatkowo na usterzeniu nanoszone były kreski oznaczające miejsce jego obcięcia - a zatem 330 mm od tyłu na bombie SC 50 i o 450 mm od tyłu na bombie SC 250, a także odpowiednia instrukcja, w przypadku SC 250 o treści: Leitwerke bei Horizontalaufhӓngung abschrauben, bei Vertikalaufhӓngung um 450 mm kürzen (Usterzenia odkręcić przy podwieszaniu poziomym, przy podwieszaniu pionowym skrócić o 450 mm).

Spróbujmy zatem, na bazie takiej teoretycznej wiedzy i z braku - póki co - dokumentacji graficznej, zrekonstruować prawdopodobny wygląd oznaczeń bomb głębinowych.

Na rysunku górnym widzimy powyżej standardową bombę SC 50 J/A w malowaniu z lat 1942/43 - jako porównanie. Widzimy zatem, od dziobu jadąc, kod materiału wybuchowego 14 (trotyl) wysokości 40 mm, oznaczenie zapalnika ElAZ (25) - czcionka wysokości 32 mm w kółku o średnicy zewnętrznej 60 mm i grubości linii 5 mm, oznaczenie typu bomby JA czcionką wysokości 40/25 mm i oznaczenie klasy jakościowej bomby I wysokości 80 mm. No i na stożku ogonowym - żółty pas szerokości 40 mm oznaczający bombę burzącą typu SC. Przerobiona na bombę głębinową różniłaby się zapewne zmianą oznaczenia zapalnika na (38), demontażem lub obcięciem usterzenia i ewentualnym montażem pierścienia balistycznego na dziobie.

Poniżej - dedykowana bomba głębinowa SC 50 J/A Trialen, ze wspomnianym wcześniej zastrzeżeniem do jej istnienia w ogóle, przedstawiona w konfiguracji do zawieszenia poziomego, bez usterzenia, a z pierścieniem balistycznym. A zatem analogicznie - kod materiału wybuchowego 106, oznaczenie zapalnika ElAZ (38), typ bomby JA Trialen i klasa jakościowa bomby I. Na boku korpusu napis Nur als Wasserbombe verwenden! wysokości 15 mm.

Teraz widzimy z kolei próbę rekonstrukcji oznaczeń bomby głębinowej SC 250. Na początek - klasyczna SC 250 J/A, prezentująca od dziobu, kod materiału wybuchowego 14 wysokości 40 mm, oznaczenie zapalnika ElAZ (25) - czcionka wysokości 32 mm w kółku o średnicy zewnętrznej 60 mm i grubości linii 5 mm, oznaczenie typu bomby C 250 JA czcionką wysokości 40/25 mm i oznaczenie klasy jakościowej bomby I wysokości 80 mm, no i żółty pas na stożku ogonowym. Modyfikacja jej do roli bomby głębinowej pociągnęłaby niechybnie zmiany analogiczne jak dla SC 50. 

Poniżej - bomba głębinowa SC 250 J/A Trialen, pokazana tym razem w konfiguracji do zawieszenia pionowego, z usterzeniem skróconym o 450 mm i znów z ewentualnym pierścieniem balistycznym. A zatem analogicznie - kod materiału wybuchowego 106, oznaczenie zapalnika ElAZ (38), typ bomby C 250 JA Trialen, klasa jakościowa bomby I, a na usterzeniu - resztka żółtego pasa. Na boku korpusu znów napis Nur als Wasserbombe verwenden!, acz tym razem wysokości 20 mm.

Na koniec wspomnieć jeszcze wypada, że zwalczanie zanurzonych okrętów podwodnych za pomocą konwencjonalnych bomb burzących nie było tu żadnym novum, tajną bronią, ani też przebłyskiem osobliwego germańskiego geniuszu. Już bowiem wydany w 1940 roku radziecki podręcznik Taktyka lotnictwa w swej tabeli o cokolwiek rozwlekłym tytule Tablica działania rażącego bomb lotniczych (wg danych zagranicznych) przewiduje w poświęconej okrętom podwodnym rubryce ich atakowanie za pomocą bomb burzących o wagomiarze 100 kg, które - wg tabeli - miałyby w tym wypadku promień skutecznego rażenia wynoszący 4 m i zdolne byłyby topić okręty podwodne na głębokości 50-75 m. Ciekawe jeno, z jakiego kraju pochodziły w tym przypadku te "dane zagraniczne" - w przypisie do tabeli podane są jako źródła dwie pozycje radzieckie oraz Revue de l’Armée de l’air z lat 1936-38 - może zatem to ustalenia francuskie. Niemcy, w każdym razie, stukilogramowymi bombami w tym okresie nie dysponowali (choć wcześniej mieli choćby takie PuWy).

piątek, 16 kwietnia 2021

Dla mnie bomba - betonowy przypadek szczególny

 czyli

Świat stanął na głowie

Gdy już zda się człekowi naiwnemu, że zaczyna ogarniać rozumem ogólne reguły rządzące formalnymi aspektami niemieckiej techniki wojskowej, dajmy na to choćby znakowaniem niemieckich bomb, a nawet zauważać w nich pewne ogólne niezmienne zasady, zderza się nagle nieszczęśnik z ową duszą germańską - niepokorną, artystyczną, ulotną i frywolną. Na przykład zauważa człowiek nagle i ku swemu zaskoczeniu, że, z powodów znanych najwyraźniej jedynie najbardziej zażartym czytelnikom Mitu dwudziestego wieku, oznaczenia i opisy na betonowych bombach odłamkowych SBe 50, przynajmniej, jak się zdaje w okresie 1939-1940, nanoszone były do góry nogami, dokładnie odwrotnie niż na wszystkich innych bombach - tak, że czytać je należało patrząc od tyłu bomby, a nie, jak normalnie, od przodu.

Znaczy się, na czym? - zapyta zaskoczony czytelnik. - Że na bombach betonowych?! Ano betonowych, wszak były i takie...

Bomby betonowe traktowane były, jak już wspominaliśmy w części pierwszej, jako bomby o działaniu czysto odłamkowym. Charakteryzowały się osobliwą konstrukcją, z grubościennym betonowym korpusem z wtopionymi metalowymi odłamkami. Z racji na taką budowę oraz swój odłamkowy charakter bomby betonowe nie mogły być zrzucane z małej wysokości, co skutkowałoby rozbiciem się bomby przed zadziałaniem zapalnika, ustawianego w takim wypadku ze zwłoką. Można je było natomiast zrzucać z większych wysokości (promień strefy zagrożenia odłamkami SBe 50 wynosił 300 m), także z lotu nurkowego, a zapalnik uderzeniowy (w tym przypadku ElAZ (55)) - jak to zresztą najlepiej w bombie odłamkowej - nastawiony być musiał na działanie natychmiastowe. 

Doświadczenia pierwszych kampanii wojennych wykazały dobrą skuteczność bomb SBe 50 przeciwko celom żywym i małej odporności celom martwym (np. samolotom czy samochodom) oraz dobre przy tym działanie zapalające - bomba dawała więcej odłamków niż SD 50 (osiągając 1 odłamek na metr kwadratowy w odległości 40 m), acz w miękkim piasku czy śniegu jej działanie było zredukowane. Produkcję bomb betonowych SBe 50 (których powstało w międzyczasie sześć wersji - A I, A II, C I, C II, D i E) zakończono w każdym razie z takich czy innych przyczyn najpóźniej w roku 1942, używając ich do wyczerpania zapasów.

Spójrzmy zatem na taki oto konkretny casus 'odwrotnej' bomby SBe 50 - co warto nadmienić, oba pokazane poniżej egzemplarze uwiecznione zostały na jednym zdjęciu pokazującym uzbrajanie He 111. Po raz kolejny widzimy więc, że używane jednocześnie bomby wcale nie musiały prezentować dokładnie tego samego wariantu oznakowania.

Na górze - bomba SBe 50 A I. W oczy od razu rzuca się wyjątkowy kolor, standardowo dla bomb betonowych, jako czysto odłamkowych - jednolicie zielony (podobnież RAL 6028, acz wiedza to nie z oryginalnych źródeł z epoki). No i oznaczenia, patrząc od dzioba - kod materiału wybuchowego 110 (Ammonal D) wysokości ok. 50 mm. Za gniazdem zapalnika - oznaczenie 55 jego typu (ElAZ (55)), acz naprawdę mikroskopijnego rozmiaru - zewnętrzna średnica kółka ma tylko około 38 mm (a, jak pamiętamy, zwykle miała 60 czy ~86 mm). Dalej - oznaczenie typu bomby w postaci skróconej do SBe A I, wysokości ok. 30 mm. Co warto zauważyć, po obu jego naniesione są na bombie jeszcze dodatkowe oznaczenia, niestety póki co nieczytelne z racji na jakość dostępnych zdjęć - od strony ucha nośnego coś dwuznakowego (jak gdyby może C1), zaś od tyłu jakieś kolejne dość rozwlekłe opisy, tutaj w dwóch linijkach, ale zależnie od wersji, czy nawet egzemplarza bomby, ich liczba waha się od jednej do nawet trzech wierszy.

Poniżej - bomba SBe 50 C II w analogicznym schemacie oznakowania, acz bynajmniej nie identycznym. A więc znów, na dziobie kod materiału wybuchowego 110, acz tym razem wyraźnie mniejszy, zda się standardowe 40 mm wysokości, dalej podobnie mikre jak poprzednio oznaczenie 55 zapalnika ElAZ (55), ok. 38 mm średnicy, i wreszcie skrócone oznaczenie typu bomby wysokości ok. 30 mm, ale naniesione tu w dość rozstrzelonej postaci - S B e C II. I ponownie po jego obu stronach - dodatkowe opisy, tu z ledwo jedną dodatkową linijką z tyłu.

Co zaznaczyć trzeba, wg standardów połowy roku 1942 bomby SBe 50 posiadać miały - poza wciąż zielonym kolorem - oznakowanie zupełnie nieodbiegające od znanych nam dobrze reguł - tj. opisy czytane z kierunku dziobu i oznaczenie bomby wysokości 40 mm zlokalizowane tuż za uchem nośnym, acz jeszcze bardziej skróconego zapisu, pozbawione litery C - czyli w postaci, pozostańmy przy naszych dwóch powyższych przykładach, BeA I czy BeC II.

Napomknąć można jeszcze, że zastosowanie amonalu w charakterze materiału wybuchowego, a więc środka jednak dość słabego, miało zapewne na celu zapobieżenie nadmiernemu rozdrobnieniu betonowej skorupy bomby.

Na koniec nie sposób powstrzymać się od obserwacji, że takie akurat opisywanie bomb jak w przypadku SBe 50 skądinąd powinno być raczej regułą, a nie wyjątkiem - skoro bowiem bomby podwieszane pionowo (jak w He 111, Ju 52 czy Ju 86) wisiały dziobem w górę, to wszystkie napisy umieszczone na nich w tradycyjnej orientacji znajdowały się wtedy w pozycji do góry nogami; natomiast w przypadku SBe 50 - w prawidłowym położeniu. Dlaczego więc przy nanoszeniu oznaczeń z uporem uważano, że dołem bomby jest dziób, a nie usterzenie? Znowu ta osobliwa germańska logika, ech...

poniedziałek, 29 marca 2021

Colour markings of German aircraft gun ammunition 1939-1945

or

And now paint it stripy!

As we were already dealing with colour markings of German aircraft bombs of the WW2, as well heavy Flak ammunition (in Polish only), it's probably time for another assortment of Luftwaffe ammunition, namely projectiles for aircraft guns - cannons and heavy machine guns.

Situation is generally similar to the Flak ammunition here - the whole projectile is painted with a colour corresponding to its type, but - as opposed to anti-aircraft shells - there are many additional markings in form of colour rings, denoting additional features of the ammunition.

Also, general colour scheme of aircraft gun projectiles looked like this:

  • High explosive (Sprgr.) - yellow;
  • Incendiary (Brgr.) - blue;
  • Armour piercing (Pzgr.) - black;
  • Armour piercing composite rigid (H-Pzgr.) - black with a white nose;
  • Practice (Üb.) - gray.

It also has to be noted here that nose colour of APCR projectiles was described as aluminium in 1942, not white. But more to the point...

It is a little bit more complicated in case of projectiles combining a couple of functions, e.g. armour piercing incendiaries. Their colour scheme was made of basic body colour (e.g. denoting HE or AP projectile) supplemented with a colour ring located in its forward part, just in front of the bourelet, corresponding to the additional function - e.g. incendiary.

  • Projectiles with additional explosive effect (e.g. AP with a HE charge) - yellow ring;
  • Projectiles with additional incendiary effect (e.g. AP incendiaries) - blue ring.

Additional colour markings, referring to projectile variants, were following:

 
  • Projectiles with a day tracer (L'spur) - bright red ring in front of the driving band;
  • Projectiles with a night tracer (Gl'spur) - dark red ring in front of the driving band;
  • Projectiles with a self-destructor (m. Zerl.) - green ring in the forward part of the body, in front of the bourelet (or at the base of the fuse).

Additional letters coul be painted at the body, at two opposite sides, more precisely describing a variant of the projectile - as M, MX, Ph, E...

So is it simple or complicated? Let's take a look at a couple of examples, for simplicity and uniformity restricted in majority of the cases to the 2 cm calibre - but the same rules applied to all projectiles in calibres from 13 mm to 3,7 cm, while in calibres 5 cm and 7,5 cm, rather exotic in aviation, there were sometimes - for some reason - exceptions. So, in practice it looked like this:

In the drawing above we can see, left to right:

  • 2 cm Sprgr. L'spur m. Zerl. - deciphering this complicated but reach in content abbreviation, 2 cm high explosive projectile (Sprgr. - Sprenggranat) with a tracer (L'spur - Lichtspur) and self-destructor (m. Zerl. - mit Zerleger). Appropriately to these functions the projectile is painted yellow (HE) with a green ring in its forward part (self-destructor) and a bright red ring in front of the driving band (tracer). The fuse is in natural metal colour.
  • 2 cm M-Gesch. o. Zerl. - demolition projectile (M-Gesch. - Minengeschoss) without a self-destructor (o. Zerl. - ohne Zerleger). Painted yellow overall, with an additional marking of a demolition projectile in form of a black letter M at the body. Such projectiles, literally "mines", had exceptionally thin walls (so thin that sometimes they had to be reinforced with an internal insert under the driving band) and very high HE capacity, what resulted in high explosion force. Projectiles of this type in 2 cm calibre had no tracers due to being maximally filled with an explosive charge - as opposed to bigger ones, even of 3 cm calibre, which already had tracers. The name Minengeschoss was derived from high power demolition projectiles of the 19th century  intended for destroying fortifications - and thus called mine projectiles.
  • 2 cm M-Gesch. m. Zerl. - demolition projectile, "mine", with a self-destructor. Thus painted yellow with a black letter M and a green ring (self-destructor) at the base of the fuse.
  • 2 cm Brgr. L'spur m. Zerl. - incendiary projectile (Brgr. - Brandgranat), with a tracer and a self-destructor. As an incendiary - painted blue overall, with a green ring at the base of the fuse (self-destructor) and a bright red ring in front of the driving band (tracer).
  • 2 cm Brgr. 44 o. Zerl. - incendiary projectile without a self-destructor - known to us already from the post about the AZ 9501 hydrodynamic fuse. Pure incendiary, without other features - so painted blue overall.

What's interesting, the 2 cm Brsprgr. L'spur m. Zerl., a splinter-incendiary projectile (2 cm Brandsprenggranat Lichtspur mit Zerleger) apparently looked exactly the same as the 2 cm Sprgr. L'spur m. Zerl. shown above - for some reason it did not have a blue ring denoting incendiary effect painted at its forward part. But, on the other hand, as opposed to printed manuals of the era, one can encounter photos of preserved yellow 2 cm shells with blue rings - so maybe there was some diversity in this aspect.

Nose fuses were left, as was already mentioned, in natural metal colour, with an exception of the tropical ammunition (Tropenmunition) and the so-called unified ammunition (Einheitsmunition) intended for use in all climate zones - in this case nose fuses (or dummy nose fuses) were painted in the basic projectile body colour, i.e. yellow, blue or grey. Additionally, the neck of the cartridge case and the primer were sealed with red lacquer. Tropical ammunition was additionally marked with letters Tp on the body, white on AP projectiles, black on other types.

  •  2 cm Sprgr. L'spur (Tp) m. Zerl. - 2 cm high explosive projectile with a tracer and a self-destructor, known tu us already from the previous drawing, this time in a tropical variant (Tp - Tropenmunition). Carrying standard colours - yellow body (HE projectile), green ring at the base of the fuse (self-destructor) and bright red ring adjacent to the driving band (tracer), additionally it's distinguished with the fuse painted in the basic body colour (yellow in this case) and black letters Tp on the body.
  • 2 cm Brsprgr. Gl'spur m. Zerl. - 2 cm high explosive incendiary projectile, already mentioned above, with a night tracer (Gl'spur - Glimmspur) burning less brightly than a day tracer and a self-destructor, in the unified variant (Einheitsmunition). The projectile is painted yellow (HE) together with the fuse, marked with a green ring behind the fuse (self-destructor) and a dark red ring in front of the driving band (night tracer). Note - as was already pointed out, incendiary function of this particular projectile is not marked with a blue ring on the body, although one cannot be sure if it was a standard feature. 
  • 2 cm Brgr. L'spur m. Zerl. - incendiary projectile with a tracer and a self-destructor, already presented above, here shown in the unified variant (Einheitsmunition). Marking is also similar, painted blue overall just together with the fuse, with a green ring at the base of the fuse (self-destructor) and a bright red ring in front of the driving band (tracer).

And now two more interesting pieces of demolition projectiles:

  • 2 cm M-Gesch. X m. Zerl. - demolition projectile X with a self-destructor, looking like an absurdally stretched 2 cm M-Gesch. with its rear part (normally hidden inside the case) lenghtened so, that the overall length reached 99.2 mm (as compared with 83.1 mm of a regular demolition projectile), not particularly successful - it seems, its excessive length caused stabilisation problems. As a demolition projectile with a self-destructor (built into the ZZ 1509 fuse), it carried the same colour scheme as the 2 cm M-Gesch. m. Zerl. - yellow overall (HE) with a green ring at the base of the fuse (self-destructor), but this time was distinguished with black letters MX on the body.
  • 3 cm M-Brgr. 108 m. Zerl. - something more inriguing at last, a bigger calibre demolition-incendiary projectile (M-Brgr. - Minen-Brandgranat) for the MK 108 El cannon (number 108), with a self-destructor. As such, painted yellow (HE), with its double function indicated by two rings at the base of the fuse - green (self-destructor) and blue (incendiary), plus a black letter M for a demolition projectile. This projectile, intended as an unified ammunition eventually replacing demolition and incendiary projectiles, had pretty complex and interesting internal layout - its forward part (approximately just over a half of its length) was filled with a conventional HE demolition charge, while the rear part housed a kind of a cylindrical incendiary pellet filled with an incendiary composition, with a number of holes in the wall. The ZZ 1589 B impact fuse was combined with a self-destructor, while a VC 70 primer, used e.g. in other 3 cm demolition projectiles, assured delayed fuse action on impact.

And yet a short note on self-destructors (if any were present). Generally two kinds were used - tracer projectiles had self-destructors connected with the tracer element, which after burning out - similarly to a delay train - ignited a self-destruction charge located at the rear of the projectile. In case of projectiles without tracers, the self-destructor was built into the main fuse, which, due to decreasing rotation speed of the projectile in flight, eventually released a spring loaded firing pin, held in place by centrifugal elements, into a percussion primer - as for example in ZZ 1505 or ZZ 1506 fuses. Note, such fuses were designated as ZZ (Zerlegezünder - self-destructing fuse).

Let's deal with armour piercing projectiles now,  rather attractive in appearance due to their contrastive colours.


In the drawing we can see, left to right::
  • 2 cm Pzgr. o. Zerl. - armour piercing projectile (Pzgr. - Panzergranat) without a self-destructor. In spite of its "grenade" name, it admittedly had a thick walled body, but without a fuse or a HE charge - filled with pressstoff and closed with a plug at the rear. Thus painted black overall.
  • 2 cm Pzsprgr. o. Zerl. - armour piercing high explosive projectile (Pzsprgr - Panzersprenggranat) without a self-destructor, it differed from the AP projectile described above with presence of a HE charge with a base fuse - and its explosive feature is marked with a yellow ring (high explosive) at the base of the ogival section of the body.
  • 2 cm Pzbrgr. (Phosphor) o. Zerl. - armour piercing incediary projectile (Pzbrgr. - Panzerbrandgranat) without a self-destructor, with a charge of phosphorous - as an armour piercing projectile painted back, and its incendiary feature is marked with a blue ring on the body (incendiary projectile) and while letters Ph (Phosphor, phosphorous). What's interesting, it did not have a fuse, it was just filled with phosphorous and closed with a screwed in plug at the rear.
  • 2 cm Pzbrgr. (Elektron) o. Zerl. - armour piercing incendiary projectile without a self-destructor, with electron charge - marked, similarly to the predecessor, with a blue ring, but this time with a white letter E (electron) on the body. The projectile had a pretty unusual construction, it was equipped - as an AP - with a JZ 1527 graze fuse, which wasn't a base fuse but was located deep inside, in the forward part of the body; incendiary charge of electron was placed behind the fuse and the body was closed with a plug at the rear end.
  • 2 cm Pzsprgr. L'spur o. Zerl. - armour piercing projectile with a tracer, without a self-destructor - appropriately marked with a yellow ring in front denoting, as we already know, presence of a HE charge and bright red ring adjacent to the driving band - a tracer.
  • 2 cm Pzsprgr. Gl'spur m. Zerl. - armour piercing high explosive projectile with a night tracer (Gl'spur - Glimmspur) and a self-destructor. It is marked with two rings at the forward part - yellow (HE charge) and green (self-destructor), as well as a dark red ring in front of the driving band, denoting a night tracer (burning less brightly than a day tracer). Self-destructor was pretty unusual in this case, built into the BdZ 1516 base fuse and coupled with the tracer - after the tracer had burnt out, the primer was shot into the firing pin located in the forward part of the fuse.
And now two bigger examples of armour piercing projectiles of 3 cm calibre (additionally, on the left hand side, the 2 cm Pzgr. o. Zerl., already known to us, shown just for size comparison), presenting yet another marking variants.
 

  •  3 cm H-Pzgr. L'spur o. Zerl. - armour piercing composite rigid projectile, with an armour piercing core  (H-Pzgr. - Hartkern-Panzergranat) with a tracer, without a self-destructor. Painted traditionally black, with white forward part and a bright red ring in front of the driving band denoting a tracer. The projectile contained inside just an ogival tungsten core, without a HE charge.
  • 3 cm Pzbrsprgr. L'spur o. Zerl. - a pretty sophisticated combination, armour piercing high explosive incendiary projectile (Pzbrsprgr - Panzerbrandsprenggranat) with a tracer, without a self-destructor. The body colour is black,  typical for an AP,  while both additional functions are marked with two appropriate rings at the forward part - yellow (HE) and blue (incendiary). Plus an usual bright red ring at the rear, denoting a tracer.
And finally at the end - the least interesting in our set practice projectiles, painted - as mentioned above - gray.
 
 
 In the drawing above we can see:
  • 2 cm Sprgr. Üb. o. Zerl. - practice high explosive projectile (Sprgr. Üb.- Sprenggranat Übungs) without a self-destructor, made as a single piece body of a size of a complete shell with a fuse, empty inside and closed with a pressed plug at the rear. Painted grey overall, with three longitudinal arrows stamped at the body (spaced evenly 120 degrees apart), specific for blind practice projectiles not containing any explosives and meaning, in case of finding such a fired projectile, it is safe
  • 2 cm Sprgr. Üb. L'spur o. Zerl. - practice projectile with a tracer, without a self-destructor. The body is empty inside, closed with a dummy fuse, with a tracer at the rear. Painted gray, with a bright red ring denoting a tracer.  Dummy fuse in natural metal colour.
  • 2 cm Sprgr. Üb. L'spur m. Zerl. - and this one is a little bit more interesting, a practice projectile with a tracer and a self-destructor. That is, practice and explosive. It was equipped with a self-destructor combined with a tracer, with a small PETN charge at the rear part of the body. Forward part had inert filling and was closed with a dummy fuse - thus explosion was much weaker than a combat HE variant and the projectile had absolutely no impact action. It was painted gray overall and appropriately marked with a green ring at the base of the fuse (self-destructor) and a bright red ring at the rear (tracer). Practice ammuntion of this kind, exploding in the distance of 600-800 m, was intended for use on small training ranges.
  • 2 cm Pzsprgr. Üb. o. Zerl. - practice armour piercing projectile without a self-destructor. It just differed from a regular 2 cm Pzgr. o. Zerl. with grade of steel, from which the body was made, and was also filled with pressstoff. Painted gray overall.

It has to be noted, practice variants of demolition (mine) projectiles, as e.g.  3 cm M-Gesch, L'Spur Üb. o. Zerl., except of being painted in a starndard practice projectile scheme, were also marked with a black letter M, in the same fashion as combat ammunition.

Those Germans were artistic souls. It's even more pretty than heavy Flak ammo, isn't it?

Related posts:

poniedziałek, 8 marca 2021

Lilium bulbiferum - historycznie, wojskowo i technicznie

czyli

Lilija w służbie Marsa

W najnowszym numerze 1/2021 poczytnego periodyku Historia Wojsko i Technika ukazał się interesujący artykuł Huberta Michalskiego traktujący o  nader mało znanym i tajemniczym niemieckim pocisku kierowanym lat drugiej wojny światowej - F-25 Feuerlilie, niemiecka rakieta kierowana. Choć tytuł jest cokolwiek, jak się okazuje, mylący, ale to tylko wyszło artykułowi na plus...

Na wstępie przyznać trzeba, że dostępnych materiałów dotyczących przedmiotowej konstrukcji jest jak na lekarstwo, więc stworzenie na ich podstawie sześciostronicowego artykułu jest nie lada wyczynem - tym niemniej przyznać trzeba, że dzieło p. Michalskiego podparte jest dość solidną kwerendą bibliograficzną... No właśnie, tylko gdzie ta bibliografia? Znajdujemy w tekście kilkakrotnie skrócone odwołania bibliograficzne w rodzaju "D. Baker, The Rocket..., ss. 84-85", próżno jednak szukać pełnych danych przywołanej w ten sposób publikacji - oj, zawiodła redakcja, zawiodła... Wykorzystał autor jednak dwa, trzy amerykańskie opracowania wywiadowcze, mające de facto wagę materiałów źródłowych, co pozwala z nadzieją spojrzeć na oczekiwaną jakość artykułu.

Ogółem artykuł ocenić trzeba pozytywnie - przedstawia mało znaną, żeby nie rzec - niszową konstrukcję, której z reguły nie poświęca się za dużo uwagi, omówioną tu w sposób szczegółowy, zilustrowany jest ciekawymi, dobrej jakości zdjęciami. Na szczególną uwagę zasługuje bardzo ciekawy opis struktury ośrodka LFA w Braunschweig-Voelkenrode. Zabrakło może, niestety, jakiegoś rysunku czy planu Feuerlilie, no ale nie jest to największa przywara.

No dobrze, acz zacznę od tego, co mi się jednak nie podoba, choć to może i kwestia gustu - język. Kwestie techniczne opisane są niejednokrotnie w sposób absurdalnie i niepotrzebnie przerysowany, rzec można ostentacyjnie pseudonaukowy czy pseudotechniczny. Np. dowiedzieć się można, że F 25 to "rakieta jednostopniowa w układzie płasko-symetrycznym (w widoku z przodu) o czym świadczy sposób rozmieszczenia powierzchni nośnych oraz klasycznym (w widoku z boku; jest on czasami zwany również układem "samolot-pocisk"), na co wskazuje umieszczenie usterzenia w tylnej części kadłuba, poza głównymi powierzchniami nośnymi i za środkiem masy." (s. 75). Mocne. Aż strach pomyśleć, jak wyglądałby w tym stylu opis choćby trójpłatowego Fokkera Dr. I z silnikiem rotacyjnym. Zastanawiać się można, czy konieczna jest informacja aż tak precyzyjna, że pocisk wyposażony był w skrzydła "których zadanie polegało przede wszystkim na wytwarzaniu siły nośnej równoważącej masę rakiety" (s. 75 - choć, na mój gust, siła nośna równoważy raczej ciężar, a nie masę), barwnym pociągnięciem jest też określenie czasu pracy silnika "czasem trwania reakcji egzoenergetycznej" (s. 75) i sprowadzenie działania układu kierowania do sterowania ruchem środka masy pocisku (s. 74).

Co do kwestii merytorycznych - na podstawie dostępnych materiałów trudno wprawdzie ustalić jednoznacznie parametry techniczne Feuerlilie F 25, podać ich jednak można ze względną dokładnością znacznie więcej, niż znaleźć możemy w artykule (zabrakło choćby, zdawałoby się podstawowej, informacji o prędkości maksymalnej!), a i te nie wydają się zawsze wybranymi najszczęśliwiej, czasem wręcz ewidentnie źle - np. średnica kadłuba przeliczona z cali jako 24 cm, gdy sama nazwa pocisku, jak i dostępne oryginalne rysunki jednoznacznie określają ją jako 25 cm.

W kwestiach co pomniejszych szczegółów merytorycznych - "łezki" na końcach skrzydeł F 25 nie tyle były "rodzajem wzbudzanych elektrycznie cewek, służących do wychylania skrzydłowych lotek" - a raczej tylko osłonami elektromagnesów poruszających te lotki. 

No właśnie - i tu dochodzimy do kwestii układu kierowania F 25, a ta, stwierdzić muszę ze smutkiem, została w artykule dogłębnie położona. Zacznijmy od opisu próbnego startu na s. 74: "Nie jest do końca jasne, co stanowiło cel dla wystrzelonej rakiety, jednakże sądząc po zastosowanym układzie sterującym trudno przyjąć, aby był to na przykład szybko poruszający się statek powietrzny". Co gorsze, na s. 76 przeczytać możemy, że "Rakieta wyposażona była w prosty bezwładnościowy system sterowania, a jej naprowadzanie na cel odbywało się programowo. (...) Rakietę prawdopodobnie celowo wystrzeliwano w kierunku morza lub terenów nizinnych, aby uniknąć potrzeby programowania obszarów (o ile w ogóle w tym uproszczonym systemie było to możliwe), na których występowały przeszkody terenowe, stanowiące dla pocisku podczas lotu obszary wymagające ominięcia". Dalej następuje jeszcze opis systemu sterowania porównującego rzeczywiste parametry lotu z założonymi i przygotowującego wspomniany cokolwiek powyżej "zestaw sygnałów sterujących ruchem środka masy pocisku" [sic!]. Kurtyna. 

A zatem po kolei... Co było celem wystrzeliwanych rakiet? Jest to akurat całkowicie jasne - NIC. Bo w nic nie miały one trafiać. Jak na wstępie i stwierdza autor, Feuerlilie służyły do podstawowych testów aerodynamicznych - lotu z wysokimi prędkościami. System sterowania precyzyjnie opisany jest w dwóch z opracowań, na które autor się powołuje, co, niestety, nijak nie znalazło odbicia w artykule. Nie był to żaden system bezwładnościowy, programowy, programowany, czy inny niemal komputer, na żyroskopowo stabilizowanej podstawie (s. 76) jak można odnieść wrażenie - strach się jeszcze bać jaki, czytając cuda na jego temat napisane. Feuerlilie F 25 wyposażona była w jeden jedyny żyroskop za pomocą elektromagnesów zerojedynkowo wychylający lotki, ergo stabilizujący pocisk w przechyleniu. Koniec. Steru kierunku nie było, ster wysokości, zgodnie z opisem, ustawiany był śrubą na sztywno przed lotem, a zatem był to raczej trymer. Humorystycznym nieco wydaje się też przytoczony powyżej ustęp o ewentualnej konieczności omijania przeszkód terenowych, biorąc pod uwagę, że - jak autor sam pisze na s. 75 - wyrzutni F 25 nadawano kąt podniesienia 60-80 stopni, pocisk w pochyleniu kierowany nie był, a i u podnóża północnej ściany Eigeru raczej nie strzelano. Pocisk wystrzeliwano zatem w górę z wyrzutni i leciał on po linii prostej, stabilizowany przez najzwyklejszy żyroskop jedynie w przechyleniu, a trajektoria jego lotu rejestrowana była przez trzy kineoteodolity, co pozwalało na jej dokładne określenie i wyliczenie choćby współczynników oporu aerodynamicznego. I tyle. Na marginesie - Walter Wernitz, na relację którego powołuje się autor na s. 74, wyraźnie pisze właśnie o trzech kineoteodolitach - a nie o jednym, jak możemy przeczytać w artykule.

I stąd nie złożone wymagania co do układu kierowania, których nie udało się rozwiązać (s. 76)  były przyczyną przerwania prac nad F 25 - bo tych wymagań praktycznie nie było żadnych. Niesatysfakcjonujące były natomiast osiągi pocisku - co zgodnie stwierdzają chyba niemal wszystkie omawiające F 25 opracowania. Ja rozumiem, że Niemcom zdarzały się mniej lub bardziej szalone pomysły, ale zbudowanie pocisku ziemia-powietrze kierowanego wg ustalonego programu naprawdę dalece wykraczało nawet poza ich inwencję w tej materii, stąd też zupełnie nieuprawnionym wydaje się stwierdzenie, jakoby doświadczenia z Feuerlilie przyczyniły się do odejścia od systemów kierowania programowego na rzecz radiowych czy radarowych sygnałów kierujących (s. 77). Zabrakło z kolei w artykule jakiegokolwiek odniesienia się do wzmianek o zdalnie sterowanych wersjach pocisku pojawiających się w literaturze - prawdziwe one, czy nie, nie nam rozsądzać.

Trudno zgodzić się z informacją podaną na s. 75, jakoby F 25 wystrzeliwana była "ze zmodyfikowanego łoża armaty przeciwlotniczej 8,8 cm Flak, wyposażonego w długą stalową prowadnicę ustawianą na czas startu pod kątami od 10 do 30 stopni (licząc od pionu)". Na dostępnych filmach przedstawiających starty F 25 widać wyrzutnię wprawdzie nader fragmentarycznie, jest to jednak konstrukcja znacznie bardziej masywna i rozbudowana, raczej samodzielna niż ustawiona na łożu armaty przeciwlotniczej - zupełnie w każdym razie inna niż ta znana ze zdjęć Feuerlilie F 55 czy Enziana.

Niestety, zakwestionować trzeba także podane parametry silnika RI 502 przytoczone machinalnie za amerykańskim raportem, bez odniesienia do innych dostępnych danych. Pomińmy już kwestię wymiarów, nawet pomińmy te inne dane, ale przecież na pierwszy rzut oka widać, że silnik na paliwo stałe wytwarzający ciąg 500 kG w czasie 6 s, ergo impuls całkowity 3000 kG s, fizycznie nie może ważyć 17,5 kg (i w praktyce ważył prawie trzy razy więcej). No chyba, że założymy, że to masa pustego silnika, do której dołożyć trzeba 16,8 kg paliwa (s. 76), to już będzie nieco lepiej, ale nadal sporo za mało... 

Na końcu artykułu znaleźć możemy dodatkowy rozdział poświęcony pociskowi Feuerlilie F 55, co niewątpliwie stanowi jego dużą zaletę, wpływając na kompletność omówienia zagadnienia - z racji na skąpość dostępnych danych w zasadzie w sporym stopniu wyczerpujący jego temat, przynajmniej w części historycznej, dlatego też mylącym jest nieco tytuł artykułu pozwalający oczekiwać opracowania traktującego jedynie o F 25.

Nieco dziwić może tu jednak w przypadku F 55 cokolwiek arbitralne przyjmowanie przez autora niektórych informacji za pewniki - np. w kwestii liczby zamówionych F 55, w sytuacji, gdy wykorzystywane przez niego publikacje wykazują tu rozbieżności, na co w kilku innych miejscach zwracał on uwagę - no, ale powiedzmy, niech będzie. Zdecydowanie natomiast zakwestionować trzeba dane techniczne F 55 przytoczone w tabeli na s. 77 - choćby dlatego, że wersja F 55 napędzana czterema silnikami rakietowymi (określonymi asekuracyjnie jako "RI 503?") miała one silniki na stały, a nie ciekły, jak podano, materiał pędny, no i nie mieściły one łącznie w żadnym razie 150 kg paliwa. Zresztą jak i w przypadku F 55, jak i F 25, kwestia silników nie jest w artykule dostatecznie dokładnie, czy wręcz w ogóle, omówiona. 

W kwestiach geograficznych - wyspa, na której przeprowadzano próbne starty F 55 nazywa się Greifswalder Oie, a nie Greifswalder, jak konsekwentnie pisane jest na stronach 76-77. Ja rozumiem, że Oie to de facto znaczy "wyspa", ale nawet sami Niemcy piszą o niej per Insel Greifswalder Oie. Zatem i bardziej konsekwentnym tłumaczeniem byłoby, jeśli już je koniecznie forsować, "Wyspa Greifswaldzka" niż "wyspa Greifswalder" - bo to dokładnie znaczy Greifswalder Oie, jako że nazwa ta pochodzi od nieodległego miasta Greifswald. Także ośrodek w Łebie, w którym testowano F 25 nie był ośrodkiem Luftwaffe (s. 74), a firmową placówką Rheinmetalla.

I kwestia zupełnie już przyczynkowa - niezupełnie dla mnie oczywiste jest automatyczne tłumaczenie słowa Feuerlilie jako "ognista lilia", no ale to tak na marginesie i w sumie mniejsza z tym.

Na koniec - biorąc pod uwagę, że Hubert Michalski jest także autorem kilku monograficznych artykułów poświęconych niemieckim armatom przeciwlotniczym, w tym 8,8 cm Flak, bardzo zaskakuje błędna identyfikacja wyrzutni pocisku Enzian pokazanej na zdjęciu na s. 77, która, w przeciwieństwie do treści podpisu, w najmniejszym stopniu nie została zbudowana w oparciu o łoże armaty kalibru 8,8 cm.

A propos, czy dowiemy się jeszcze może z artykułu, że egzemplarze zarówno F 25, jak i F 55, zachowane są po dziś dzień w muzeum w Cosford? No właśnie...

Pomimo tych wszystkich niedociągnięć, artykuł ocenić należy, na tle krajowego piśmiennictwa wunderwaffowskiego, względnie wysoko - tak z racji na poruszenie ciekawego, niszowego tematu, jak i na jego ukazanie w szerszym aspekcie, prezentującym szereg unikalnych informacji. Zabrakło może jedynie starannej analizy dostępnych w wykorzystanych źródłach informacji, a może i oparcia się na nieco szerszej podbudowie bibliograficznej. Tym niemniej jest to bez wątpienia pozycja na tym polu wartościowa.