piątek, 2 grudnia 2016

Granatem w samolot

czyli

James Bond nie był pierwszy

Jednym z bardziej egzotycznych rodzajów uzbrojenia lotniczego stosowanych podczas drugiej wojny światowej były granaty lotnicze - szczerszemu ogółowi znane raczej z Jamesa Bonda, w postaci "min powietrznych", w jakie uzbrojony był jego wiatrakowiec Little Nellie.

Jakkolwiek fantastycznie taki koncept uzbrojenia by nie wyglądał, prawdziwe granaty lotnicze istniały rzeczywiście - acz były bronią stricte defensywną, służącą do samoobrony samolotu przed atakiem z tyłu.

Kompletne granaty lotnicze SK 70 i AG-2 mod. 1943

W Niemczech na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych opracowano tego rodzaju konstrukcje pod kryptonimem Störkörper, co przetłumaczyć można jako obiekt przeszkadzający, która to nazwa, jak zaraz zobaczymy, skądinąd nader trafnie oddaje zdolności bojowe tegoż wynalazku.nadludzi.
Störkörper powstał w dwóch wariantach, SK 70 i SK 106, gdzie liczba określa średnicę obudowy granatu. Sercem SK 70 była malutka cylindryczna głowica bojowa ze staliwa, o średnicy ledwo 37 mm i długości ok. 57 mm, zawierająca wszystkiego 25 g materiału wybuchowego, zaopatrzona w prosty zapalnik czasowy z prochową ścieżką opóźniającą - całość wyglądała jak, nie przymierzając, mały zaczepny granat ręczny.
Do ucha nośnego, wkręconego w dno głowicy naprzeciw zapalnika, zamocowane były linki spadochronu o średnicy 90 cm, a całość zamknięta była w beczkowatej czteroczęściowej obudowie z blachy aluminiowej, o średnicy 70 mm i wysokości 108 mm. 
SK zrzucane były z wyrzutników SKAV mieszczących 10 lub 25 sztuk SK 106 albo 55 sztuk SK 70. Po zrzucie pod wpływem pędu powietrza rozpadała się blaszana obudowa, a rozwijający się spadochron wyrywał zawleczkę z zapalnika, uwalniając iglicę zbijającą pod wpływem sprężyny spłonkę, zapalającą z kolei prochową ścieżkę opóźniającą.
Wybuch granatu następował, w zależności od zastosowanego wariantu opóźniacza, po czasie 1 lub 2 s, co przy prędkości lotu 300 km/h następowało w odległości 90 lub 120 m, a przy 400 km/h - 110 lub 260 m.
Wybuch głowicy wytwarzał ok. 41 odłamków o masie powyżej 1 g, ważących łącznie jedynie  133 g  - przy czym aż 71 g przypadało na dwa najcięższe odłamki o masie powyżej 10 g. Trudno tu oprzeć się wrażeniu, że skuteczność rażenia takiego granatu była na poziomie błędu statystycznego i - zgodnie z nazwą - służył on raczej stworzeniu dyskomfortu pilotowi atakującego samolotu niż jakiejkolwiek realnej szansie porażenia napastnika.
Złośliwie zauważyć można, że dla lepszego efektu wizualnego, skoro na inny trudno było liczyć, trzeba było elaborować głowice SK prochem dymnym, he he. Kto zresztą wie, może faktycznie tak robiono.

Granaty SK 70 i AG-2 po zrzucie

Radziecki AG-2 (Awiacionnaja Granata) opracowany został pod kierownictwem A.F. Turachina w biurze GSKB-47, zasadniczo z myślą o samoobronie samolotów szturmowych przed atakiem z dolnej części tylnej półsfery. Granaty trafiły na uzbrojenie samolotów Ił-2, Ił-10, Pe-2, a okazjonalnie nawet U-2. Granat występował w dwóch modelach, 1943 i 1944, z których późniejszy odróżniał się technologicznymi uproszczeniami w budowie głowicy i zasobnika spadochronu.
AG-2 posiadał tym razem dość solidną kulistą głowicę bojową o średnicy 77 mm, mieszczącą 80 g materiału wybuchowego K-2, wyposażoną w zapalnik czasowy będący adaptacją standardowego zapalnika UZRG z granatów ręcznych - ze zmniejszoną dźwignią spustową i o skróconym czasie działania. U nasady zapalnika zamontowane było blaszane uszko do zaczepienia linek spadochronu, który upakowany był w blaszanym pojemniku otaczającym zapalnik.
AG-2 zrzucane były z montowanych w kadłubie samolotu kaset DAG-5 lub DAG-10 (na odpowiednio 5 lub 10 granatów), seriami po 2-3 sztuki. Po opuszczeniu kasety pęd powietrza zrywał z zasobnika spadochronu pokrywkę, która pociągała za sobą spadochron. To z kolei powodowało wyrwanie zawleczki z zapalnika, iglica pod wpływem napiętej sprężyny zbijała słonkę i zapalała opóźniacz prochowy. 
Wybuch głowicy następował po czasie 3,2-4 s - przy locie poziomym z prędkością 270 km/h następowało to w odległości 220-280 m i 40-55 m poniżej samolotu. W celu obrony przed atakiem z góry granaty zrzucane mogły być w nurkowaniu - wybuch głowicy następował wówczas 280-320 m za samolotem i 50-100 m powyżej niego. Dla skutecznego zastosowania AG-2 konieczne było jednak podpuszczenie myśliwca na 400-500 m, a ze względów bezpieczeństwa w przypadku lotu w formacji granaty mogły być używane tylko przez samoloty ją zamykające.
Głowica generowała około 100-130 odłamków rozlatujących się na odległość do 40-50 m, przy czym zasięg skutecznego rażenia oceniano na 8-10 m.

Porównanie SK 70 i AG-2 na spadochronach

Zestawienie danych technicznych SK 70 i AG-2 


SK 70
AG-2
Średnica całkowita [mm]
70
82
Wysokość całkowita [mm]
108
129-132
Średnica głowicy [mm]
37
77
Wysokość głowicy [mm]
~57
77
Średnica spadochronu [mm]
900
440
Masa całkowita [g]
478
1800
Masa głowicy [g]
315
?
Masa materiału wybuchowego [g]
25
75 - 80
Opóźnienie zapalnika [s]
1 lub 2
3,2 - 4

Porównanie obu granatów wypada trudno, głównie z racji na jednak dalece niewystarczające dane. Acz - jak wspomniano - niemiecki SK 70 charakteryzować się musiał dość humorystyczną skutecznością wybuchu, ale, z racji na znacznie mniejszą masę głowicy w połączeniu z dwukrotnie większym spadochronem i 2-4 razy krótszym czasem działania zapalnika, musiał niewątpliwie wykazywać się wyraźnie mniejszym spadkiem wysokości po zrzuceniu. Co w sumie i nie dziwne, bo o ile radziecki AG-2 przeznaczony był w założeniu do obrony dolnej części tylnej półsfery, niemieckie SK pomyślane były raczej do obrony przed atakiem z tyłu jako takim. Większe pojemności niemieckich wyrzutników SKAV niźli radzieckich DAG umożliwiały jednak i większą gęstość zrzutu granatów. Warto wszak też zauważyć, że ich wybuch następował 2-3 razy bliżej samolotu nosiciela niż w przypadku granatów radzieckich, przez co stosowane być musiały przeciwko jeszcze bliżej znajdującym się napastnikom. Być może zresztą w końcu i postrzeżono to za wadę, wydłużając czas działania zapalnika z 1 lub 2 sekund do 2 lub 4 sekund (a więc, w tym ostatnim przypadku osiągnięto opóźnienie jak w granacie radzieckim), bo i takie wartości podawane są przez powojenne alianckie opracowania.

Jak by nie było, rozwój niemieckich granatów lotniczych został zarzucony na korzyść skierowanego do tyłu uzbrojenia strzeleckiego, celowanie z którego odbywać się miało za pomocą celowników peryskopowych, zaś radzieckie AG-2 przetrwały w służbie jeszcze do czasów powojennych.

czwartek, 27 października 2016

Flaki z Oerlikonem

czyli

Wielki Leksykon Uzbrojenia, Tom 99

Ukazał się właśnie w sprzedaży 99 tom Wielkiego Leksykonu Uzbrojenia poświęcony fascynującej historii polskich najcięższych karabinów maszynowych lat międzywojennych.
My spójrzmy jednak na malutki, poboczny wycinek tego fascynującego opracowania. W stałej rubryce "Przeciwnik" przedstawiona została bowiem w tym zeszycie pokrótce niemiecka armata przeciwlotnicza 2 cm Flak 30. Opis, z racji na ilość dostępnego miejsca, jest bardzo skrótowy - acz poza wszystkim można mieć do niego niejakie zastrzeżenia merytoryczne, zwłaszcza jeśli chodzi o proweniencję pierwszych niemieckich armat przeciwlotniczych 2 cm wprowadzanych na uzbrojenie w latach międzywojennych.

Oerlikon Modell S

Pierwszy niemiecki projekt działka 20 mm to 2 cm Flak 28 skonstruowany tuż po I wojnie światowej. Wobec postanowień traktatu wersalskiego zabraniających armii niemieckiej posiadania tego typu broni, zostały sprzedane do Szwajcarii.

Czyżby więc tuż po 1. wojnie światowej skonstruowano armatę wzoru 28? Hmmm... Było dokładnie na odwrót - 2 cm Flak 28 został przez Niemcy do Szwajcarii nie sprzedany, ale w Szwajcarii zakupiony - choć proweniencję miał w istocie niemiecką. A było to tak...
Armata będąca punktem wyjścia do serii oerlikonów skonstruowana została w Niemczech nie już po, ale jeszcze w trakcie I. wojny światowej - była to lotnicza 2 cm Flugzeug-Kanone Becker, a na jej podstawie powstała, też w czasie wojny, nieudana skądinąd armata przeciwlotnicza 2 cm Flak Becker. 
W 1921 roku Becker, zasponsorowany przez niemieckie władze, omijając właśnie ograniczenia traktatu wersalskiego, przeniósł się do Szwajcarii kontynuując swe prace w firmie samochodowej Semag, gdzie też powstawały wersje rozwojowe jego konstrukcji, sprzedawane zresztą za granicę. W końcu w połowie l. 20. Semag przejęty został przez kontrolowaną przez Niemców firmę Oerlikon, która opracowała na bazie konstrukcji Beckera-Semaga dalsze własne modele armat automatycznych 2 cm. Aż w końcu w roku 1928 Reichswehrministerium zwróciło się do firm zbrojeniowych z zapotrzebowaniem na armatę przeciwlotniczą 2 cm - czego owocem stał się właśnie 2 cm Flak 28 wywodzący się z Oerlikona Modell S.

Także w już kolejnym zdaniu natrafiamy na informacje cokolwiek błędne, podobnie nie oddające w najmniejszym stopniu zawiłości niemieckiego przemysłu zbrojeniowego l. 20.

W 1934 r. w zakładach Rheinmetall-Borsig rozpoczęto produkcję holowanego niemieckiego przeciwlotniczego działa automatycznego 2 cm Fliegerabwehrkanone 30. Projekt ten wzorowano na szwajcarskim działku ST 5 (początkowo projektowano armatki dla Kriegsmarine), do którego niemieccy inżynierowie skonstruowali nowe łoże (...)

Otóż było to także znacznie bardziej skomplikowanie. Trudno bowiem powiedzieć, że armata 2 cm Flak 30 była produktem Rheinmetalla wzorowanym na szwajcarskiej konstrukcji Solothurna, bowiem de facto to armata Solothurn była konstrukcją niemiecką - i to właśnie Rheinmetalla. Dążąc do obejścia ograniczeń traktatu wersalskiego w roku 1929, po niejakich wcześniejszych perypetiach w Holandii, Rheinmetall przejął mianowicie szwajcarską firmę zegarmistrzowską Solothurn, gdzie przeniesiono wznowione w 1926 roku (i prowadzone przez niemieckich konstruktorów) utajnione prace rozwojowe nad wywodzącą się jeszcze z 1918 roku 2 cm armatą automatyczną Ehrhardta (także skonstruowaną w zakładach Rheinmetall). Tam też powstało na tej podstawie szereg odmian 2 cm armat automatycznych, lądowych, morskich, lotniczych, np. 2 cm MK ST 5, 2 cm MK ST 11, 2 cm MK ST 52. I w końcu zawędrowały one, już otwarcie, z powrotem do Niemiec - jako armata morska 2 cm MG C/30 oraz jej lądowa wariacja 2 cm Fla-MG 30 (będąca de facto armatą morską postawioną wraz z podstawą cokołową na czterokołowej przyczepie). Szkoda więc, że zabrakło w tekście jakiejkolwiek wzmianki o tej ostatniej, bo ona de facto była bezpośrednim protoplastą 2 cm Flak 30.
Szkoda też, że poza powyższymi wątpliwymi informacjami historycznymi zabrakło jakiejkolwiek wzmianki o budowie 2 cm Flaka 30 (krótki odrzut lufy z ryglowaniem wahliwym ryglem) - bo to byłoby interesujące w zestawieniu z polskimi armatami.

2 cm Flak 38 nie był "modyfikacją" "armatki" 2 cm Flak 30 powstałą u Mausera - jak można wnioskować ze str. 59. Była to całkowicie nowa konstrukcja, o innej niż poprzednik zasadzie ryglowania bazującej na lotniczym karabinie maszynowym MG 151, osadzona do tego na całkowicie nowym łożu zaprojektowanym w zakładach Gustloff.

Trzeba też zwrócić uwagę na błędnie podane w tabeli parametry. Długość lufy 2 cm Flak 30 i 2 cm Flak 38 nie wynosiła 2300 mm i 2260 mm, ale 1300 mm (65 kalibrów, bez urządzeń wylotowych), zaś długość dział bez łoża nie wynosiła także 2300 mm (sic!), ale odpowiednio 2251 mm i 2252 mm, zaś z łożem 4000 mm i 4080 mm.

Także w treści zeszytu poświęconej już rozwojowi polskiej broni wielkokalibrowej znaleźć można informacje dotyczące konstrukcji niemieckich, z którymi trudno się zgodzić - jak na s. 21:

W analogicznym okresie (marzec 1938) strona polska wystąpiła (...) do firmy Suhler Waffenfabrik w Berlinie o zakup czterech sztuk 20 mm nkm-u określanego w dokumentach jako ST 5 na podstawie BSW (czyli 2 cm nkm Gebirgsflak 38).

Po pierwsze bowiem jakiekolwiek prace nad 2 cm Gebirgsfalkiem 38 rozpoczęto dopiero w 1941 roku, a po drugie zbudowany był on w ogóle z wykorzystaniem armaty konstrukcji Mausera (2 cm Flak 38), a nie solothurnowskiego 2 cm MK ST 5. Mogło natomiast jak najbardziej chodzić o zakup armat Solothurn vel Rheinmetall na lekkim trójnożnym łożu, w rodzaju takich, które faktycznie trafiły wiosną 1941 roku na uzbrojenie niemieckich jednostek górskich - ale były one wtedy wzięte doraźnie z anulowanego zamówienia greckiego.

Tak samo podstawa P.C. 20 A nie mogła być raczej sensu stricte, jak czytamy na s. 40:

(...) samodzielnym rozwiązaniem Kowalewicza, choć wzorowanym na na podstawie do nkm-u Flak 38.

2 cm Flak 38 jako taki został bowiem przyjęty na uzbrojenie dopiero w 1939 roku, do jednostek trafiając w roku następnym, jest więc nader wątpliwym, aby polski konstruktor znał go już w roku 1938. Mógł natomiast jak najbardziej wzorować się na konstrukcji 2 cm Flak 30 wraz z jego standardowym podwoziem Sd.Ah. 51, służącym między innymi również do transportu 2 cm Flak 38.

Na szczęście nie umniejszają one niewielkie niedostatki wartości całego tomiku - poświęconego wszak uzbrojeniu polskiemu.

poniedziałek, 23 maja 2016

Panzerschreck na Poligonie

czyli

Obecny stan niewiedzy

Najnowszy numer znanego i lubianego kwartalnika Poligon 2 (55) 2016 poświęcony jest w znakomitej części zagadnieniom niemieckiej obrony przeciwpancernej drugiej wojny światowej. Oprócz artykułu poświęconego pancerzownicy Panzerfaust znalazł się tam, tego samego zresztą pióra, artykuł Tomasza Nowakowskiego Raketen Panzerbüchse 54 Panzerschreck - Prawdziwe straszydło na czołgi.

Jest to kolejne ostatnimi laty - po artykule Łukasza Gładysiaka w numerze specjalnym Militariów XX Wieku z roku 2011 - opracowanie publicystyczne poświęcone tej tyleż znanej, co nieznanej broni. Spójrzmy więc i na nie nieco bliżej, zwłaszcza, że - nie ukrywajmy gorzkiej prawdy - poprzeczka nie była ustawiona zbyt wysoko.

Artykuł Tomasza Nowakowskiego ocenić wypada - już na wstępie i na tle dokonań poprzedników - dobrze. Bardzo obszernie prezentuje on rozwój konstrukcji niemieckiej pancerzownicy, jej budowę, zasady i historię użycia bojowego, a także zastosowanie w innych krajach. Szczególnie warto zwrócić uwagę na informacje dotyczące rozwoju i produkcji panzerschrecków. Autor rozprawia się też z pokutującymi od lat mitami - jak na przykład kwestią nazewnictwa używanych bojowo pancerzownic. Zdecydowaną zaletą artykułu są starannie opisane zdjęcia tak archiwalne, jak i przedstawiające zachowane muzealne egzemplarze opisywanych broni.
Niestety - choć autor sam nieco szumnie stwierdza we wstępie odnośnie niemieckich pancerzownic rakietowych, że "warto zaprezentować współczesny stan wiedzy na ich temat", zadanie to udało mu się w zasadzie głównie w odniesieniu do strony stricte historycznej. Kwestie techniczne - szczegóły budowy wyrzutni, amunicji i zmian w nich dokonywanych w okresie zastosowania bojowego w latach 1943-45 przedstawione zostały niejednokrotnie niepełnie, niejednoznacznie czy wręcz błędnie.

Zarzucić można, na szczęście niewielki, chaos w podawaniu informacji - np. pocisk wersji 4992 omówiony jest w zasadzie dwukrotnie, na s. 34 i 36, tak samo oznaczenie pancerzownicy z etapu prototypowego - 8,8 R PzB 6030 - pojawia się nagle dwie strony po opisaniu jej historii rozwoju.

Już na pierwszy rzut oka razi zresztą niefrasobliwe podejście autora do nazewnictwa opisywanego uzbrojenia, jako że - co zresztą pośród wielu autorów powszechne - uporczywie pomija on kaliber, będący w niemieckiej terminologii integralną częścią nazwy. Mamy więc RPzB 54 zamiast 8,8 cm R PzB 54, RPzB 54/1 zamiast 8,8 cm R PzB 54/1, RPzBGr 4322 zamiast 8,8 cm R PzBGr 4322, a nawet Granate 4992 zamiast 8,8 cm R PzBGr 4992 - i tak dalej.
Pozostaje jeszcze kwestia dość swobodnej pisowni skrótów, jeśli chodzi o umieszczanie w nich spacji - mamy więc w artykule RPzB, RPzB Gr czy RPzGr (a nawet, ewidentną jednak literówkę, RpzB). W oryginalnych instrukcjach występuje natomiast pisownia R PzB, R Pz B, R PzGr, R PzBGr, R Pz B Gr czy R PzB Gr. Jak widać sami zainteresowani mieli tu sporą dozę dowolności, ale akurat nie spotkałem się z wariantami stosowanymi w artykule.
Na stronie 38 poczęstowani zostaliśmy z kolei armatą przeciwpancerną PAK 36, której wszak nigdy nie było. Podobnie jak nie było armaty Pak 36, 3,7 cm Pak 36 czy 3,7 cm Pak 35/36... Była natomiast 3,7 cm Pak, okresowo pojawiająca się jako 3,7 cm Pjk - no ale błąd ten wałkowany jest od dziesięcioleci w nieskończoność, nawet w monograficznych opracowaniach tego działa, i nic nie wskazuje na to aby odszedł wreszcie do lamusa historii.`

Niewątpliwą wartością artykułu jest - jak wspomniano - omówienie kwestii nazewnictwa wyrzutni, która od samego początku zastosowania bojowego oznaczona była już jako 8,8 cm R PzB 54, niezależnie od tego, czy miała tarczę, czy nie. Dziwi jednak nieco całkowite przemilczenie w artykule nieszczęsnego oznaczenia 8,8 cm R PzB 43 Ofenrohr, faktycznie przecież istniejącego i funkcjonującego w korespondencji z lata-jesieni 1943 roku.

Niejakie zastrzeżenia można mieć do opisu rozwoju pocisku 8,8 cm R PzBGr 4322 z wcześniejszego 8,8 cm R PzGr  4312. Zamiast napisać wprost o zastosowaniu całkowicie nowego, większego silnika z zapłonem elektrycznym następuje dość rozwlekły wywód o przeprojektowywaniu i powiększaniu; warto też zwrócić uwagę, że część ogonowa pocisku nie mieściła silnika, tylko sama nim była - stanowiła ją bowiem komora spalania tegoż silnika. Błędna jest ponadto informacja, jakoby opracowując na bazie 8,8 cm R PzGr 4312 pocisk panzerschrecka 6 brzechw stabilizujących połączono teraz pierścieniem z blachy (s. 34) - bowiem taki statecznik cylindryczny posiadał już i pocisk od püppchen.

Swego rodzaju kwiatkiem jest zdanie ze strony 34, opisujące paliwo pocisku 8,8 cm R PzBGr 4322, na które z racji na ilość wewnętrznych sprzeczności warto spojrzeć uważniej:
Zastosowano w nim ażurowane laski o długości 200 mm i średnicy 10,5 mm, które były wykonane z prasowanego prochu czarnego na bazie diglycolu oznaczanego jako Digl. R.P.-9,5 (200-11,6/5,6).
Pomińmy już nawet ten nieszczęsny diglycol... Po pierwsze - skoro proch wytworzony był na bazie dwuglikolu (a taki faktycznie był), to był to proch bezdymny, a nie czarny. Po drugie, Digl. R.P.-9,5 (200-11,6/5,6) to nie jest oznaczenie typu prochu jako takiego, ale kaloryczności i wymiarów konkretnej laski prochowej używanej w silniku panzerschrecka, która - jak od razu widać - miała wobec tego zewnętrzną średnicę 11,6 mm, a nie 10,5 mm. Co trzeba zauważyć, oznaczenie to dotyczy paliwa w wersji zimowej (arkt), paliwo letnie odróżniało się nieco tak wymiarami, jak i kalorycznością, ale i tak jego laska nie miała średnicy 10,5 mm.

Trudno też zgodzić się z dywagacją ze strony 34:
Wg opracowań amerykańskich stosunek RDX [heksogenu - przyp G.] do TNT wynosił 4:6 lub wg sowieckich 6:4. Różnice te są w istocie odbiciem braków materiałowych u schyłku III Rzeszy i wynikają z okresu, w którym wytworzono daną partię amunicji.
Jako że różnice w proporcji składników heksolitu w opracowaniach amerykańskich i radzieckich wynikają po prostu z przyjętej w tych państwach odmiennej kolejności zapisu - to co u jednych figurowało jako 40/60, u drugich jako 60/40.

W całym artykule błędnie podane jest oznaczenie zapalników stosowanych w opisywanych pociskach - nie były to bowiem AZ 5005 i AZ 5005/1, ale AZ 5095 i AZ 5095/1. Nieprawdą jest też, jakoby zapalnik połączony był z umieszczonym w tylnej części głowicy detonatorem (a nie zapłonnikiem, jak napisano) rurką ogniową (s. 34). Choć na obronę autora przyznać trzeba, że takie błędne przedstawienie występuje na niektórych rysunkowych schematach budowy pocisku w powojennej literaturze. Błędnie podana jest także niemieckojęzyczna nazwa zapalnika uderzeniowego - Anschlag Zünder zamiast Aufschlagzünder.
Nie podnosząc już kwestii czy zapalnik AZ 5095 był w ogóle używany w amunicji do panzerschrecka, czy tylko AZ 5095/1, zwrócić wypada uwagę na kolejną nieprawdę ze s. 34: (...) zapalnik charakteryzowała wysoka czułość, co właściwie wykluczało użycie pancerzownicy w terenie zalesionym Wadę tę usunięto dopiero w pierwszej połowie 1944 r., wprowadzając ulepszoną wersję zapalnika AZ 5005/1, która umożliwiała strzelanie przez 3 m poszycia i gałęzi. Sam opis jest w ogóle mylący, bo sprawia wrażenie, że pocisk z nowym zapalnikiem o obniżonej czułości przelecieć mógł sobie nie wybuchając przez trzymetrowej szerokości zarośla na dowolnym odcinku trajektorii. W rzeczywistości owszem mógł, ale tylko zanim zapalnik się uzbroił - czyli przeszkoda ona znajdować się mogła nie dalej niż 3 m od wylotu prowadnicy. No i - przede wszystkim - możliwość ta jest wzmiankowana już w najstarszej instrukcji obsługi pancerzownicy z listopada 1943, a więc istniała w praktyce od samego początku.zastosowania bojowego panzerschrecka, a nie dopiero od pierwszej połowy 1944.

Trudno też nie polemizować z arbitralnym określeniem dopuszczalnych temperatur użycia amunicji zimowej (arkt) jako od -40 do +30OC (s. 34), bowiem w niemieckich instrukcjach i na etykietach maksymalna temperatura użycia podawana jest zarówno jako +20OC, jak i +30OC.
Zabrakło natomiast w artykule maksymalnej dopuszczalnej temperatury dla amunicji letniej, + 50OC (choć na etykietach skrzynek amunicyjnych spotkać i można czasem temperaturę o 10 stopni niższą!). Nie udało mi się też znaleźć w żadnej instrukcji potwierdzenia informacji, że amunicja letnia mogła być używana w temperaturze -5OC, pod warunkiem jej składowania przed załadowaniem w temperaturze +15OC.
No i tradycyjnie już ani słowem nie wspomnianym zostało o amunicji zimowej Arkt. 44/45 - choć anonimowy opis jej ładunku prochowego się jednak pojawia.
Niezbyt prawdziwa jest zatem i podana na s. 34 informacja, jakoby pocisk "Granate 4992" dzięki zmienionemu ładunkowi prochowemu osiągał skrócony czas spalania - bowiem zmiana ta wynikała ze stosowania właśnie paliwa w wersji Arkt. 44/45, niezależnie czy był to pocisk 8,8 cm R PzBGr 4322 czy 8,8 cm R PzBGr 4992. Amunicja typu 499 odróżniała się od 432 zastosowaniem pierścienia kontaktowego na stateczniku (co wspomniane zostało na s. 36-37), a nie rodzajem użytego paliwa.

Na tejże stronie 34 natrafiamy na kolejną informację z gruntu błędną:
(...) produkowano pewne ilości amunicji ćwiczebnej RPzB Gr 4322 Üb (albo Bl) przeznaczonej do strzelań szkolnych (...) oraz granatów ćwiczebnych do nauki ładowania broni oznaczanych jako RPzB Gr 4322 Ex. 
Zgodnie bowiem z zastosowanym tu systemem numeracji amunicji - pocisk ćwiczebny ze ślepą głowicą nosił oznaczenie 8,8 cm R PzBGr 4320 Bl., a pocisk przeznaczony do nauki ładowania - a więc szkolny, a nie ćwiczebny! - oznaczony był jako 8,8 cm R PzBGr 4329 Ex, jak zresztą zgodnie podają instrukcje obsługi pancerzownic. Zabrakło także jakichkolwiek informacji o szkolnych i ćwiczebnych wariantach pocisku 8,8 cm R PzBGr 4992.

Niejakie wątpliwości można też mieć do arbitralnego stwierdzenia ze s. 35, że  w ostatnich dniach 1944 pociski zaczęto dostarczać w indywidualnych papierowych tubach. A zaczęto?

Na tejże s. 35 napotykamy na informację, iż...
Ciekawe, że pierwszą znaną instrukcję do nowej broni wydrukowano z datą 30 września 1943, określając ją jako 8,8 cm RPzB54, podczas gdy w oficjalnej korespondencji z tego okresu (...) nazywano ją Ofenrohr (...).
Z datą 30 września wydano nie tyle instrukcję, co ledwo Panzer-Beschusstafel - broszurkę ukazującą w postaci graficznej wrażliwe na ostrzał z pancerzownicy miejsca 10 typów wrogich czołgów. Pierwsza sensu stricte instrukcja do pancerzownicy nosi datę 4 listopada 1943 i broń występuje tam jako 8,8 cm R Pz B 54. Ciekawe jest natomiast to, że w instrukcji szkolenia i użycia bojowego z 7 grudnia 1943 pojawia się nazwa 8,8 cm R-Panzerbüchse 54 (Ofenrohr) - skoro od listopada przyjęta już była oficjalnie nazwa Panzerschreck. No ale cóż, bezwładność cyklu wydawniczego.

Na s. 35  natrafiamy też na błędną informację dotyczącą elektrycznego układu zapłonowego pancerzownicy, w którym masą była sama wyrzutnia, z tego względu nie malowano jej wnętrza farbą. Elektryczne połączenie korpusu pocisku z wyrzutnią nie odbywało się bowiem za pośrednictwem całej prowadnicy, zapewniał je natomiast sworzeń kontaktowy umieszczony sprężyście w obudowie gniazda kabla i stykający się ze statecznikiem rakiety.

Nie do końca prawidłowa jest też informacja ze strony 35, jakoby muszka pancerzownicy posiadała regulowaną wysokość, co pozwalało uwzględnić zewnętrzną temperaturę w przedziale od -25OC do + 20OC. Skoro bowiem opisywana jest tu pierwsza wersja broni, przed późniejszymi modyfikacjami, to nie posiadała ona w ogóle regulowanej muszki i temperaturę uwzględniać należało wprowadzając odpowiednią poprawkę w celowaniu. Regulowana odpowiednio do temperatury muszka pojawiła się dopiero w początku 1944 roku, a i tak regulacja jej stosowana była tylko w przypadku używania amunicji zimowej, a nie letniej. Trudno też zgodzić się z informacją, jakoby jednym z pierwszych usprawnień pancerzownicy było wprowadzenie ulepszonej szczerbiny (sic!) ułatwiającej odkładanie poprawki bocznej do czołgów poruszających się pod kątem - było to bowiem jedno z ostatnich usprawnień 8,8 cm R PzB 54, poprzedzone wprowadzeniem choćby regulowanego w poziomie celownika (ale tylko w celu niwelacji niedokładności wykonania), regulowanej muszki, czy wreszcie tarczy i strzemienia pod wylotem prowadnicy. Celownik taki posiadał skądinąd pięć szczerbin, a nie jedną.
No właśnie - w artykule ani słowem nie wspomniano o tyleż zawiłych co ciekawych zasadach celowania z panzerschrecka, a szkoda, bo temat to wielce zajmujący...
Trudno mi też znaleźć w niemieckich instrukcjach potwierdzenie  informacji ze s. 36, aby strzelec - pomimo wprowadzenia tarczy - nadal zakładać miał na na prawą dłoń rękawicę ochronną. No ale alfą i omegą w końcu nie jestem.

Choć na s. 36 dość opisana została szczegółowo standardowa tarcza ochronna do pancerzownicy, zabrakło jednak jakichkolwiek informacji o innych stosowanych rodzajach tarcz - np. wykonywanych samodzielnie.

Na s. 36-37 precyzyjnie opisana została konwersja pancerzownicy wersji 8,8 cm R PzB 54 na 8,8 cm R PzB 54/1, wraz z informacją o tym, że zmienione zostały przy tym przyrządy celownicze. Szkoda bardzo, że - w zasadzie tradycyjnie jeśli chodzi o krajowe piśmiennictwo - zabrakło informacji, na czym ta zmiana polegała. Co warto zaznaczyć, związana była z zastosowaniem nowej amunicji zimowej Arkt. 44/45. 

Ilustracja z instrukcji obsługi - pomiar odległości 150 m za pomocą muszki.

Dwukrotnie - w tekście na s. 36 i w podpisie do zdjęcia na s. 38 - powtórzona jest błędna informacja, jakoby zalecanym dystansem bojowego użycia pancerzownicy było 75 m, a ponadto że jego prawidłowej ocenie służyło okienko w płytce muszki, dobrane tak, aby widziany z odległości 75 czołg wypełniał całą jego wysokość. W rzeczywistości bowiem zmierzony w ten sposób dla czołgu wielkości T-34 dystans był dwukrotnie większy i wynosił 150 m.

Nieprawidłowa jest też informacja ze s. 36, że pociski 8,8 cm R PzBGr 4992 nie posiadały kabla układu zapłonowego, a jedynie pierścień kontaktowy na stateczniku. Jak najbardziej posiadały i pierścień, i kabel - aby można je było wystrzeliwać i z nowych wyrzutni 8,8 cm R PzB 54/1, i ze starszych 8,8 cm R PzB 54.

Pewne zastrzeżenia można mieć do opisanego na s. 38 uzbrojenia i wyposażenia plutonu łowców czołgów (oryginalnie określanego jako Gruppe).  Wg artykułu mobilność zapewniały mu 2 wózki piechoty If 8 (nazwane w artykule zresztą jako Infanterie Karren zamiast Infanteriekarren), z których jeden przewoził 6 pancerzownic i 12 skrzynek amunicyjnych, a drugi kolejnych 12 skrzynek lub bagaż żołnierzy. Łącznie dawałoby to więc nie więcej niż 48 pocisków. W rzeczywistości grupa niszczycieli czołgów dysponować miała wg instrukcji zapasem po 10 pocisków na wyrzutnię (a więc 60 rakiet), z których część załadowana miała być na wózek z wyrzutniami, część na drugi If 8, a ewentualne dalsze pociski na jakikolwiek inny pojazd bojowy.

Wbrew informacji ze strony 42 instrukcja obsługi panzerschrecka nie miała do końca wojny co najmniej 6 wydań (D1864/1 do 6), bo miała tylko cztery wydania - w kolejności chronologicznej oznaczone indeksami 2, 5, 1 oraz 6.

Niejakiego dysonansu poznawczego doznać można w kwestii masy wyrzutni w wersji bez tarczy - która podana jest jako 9,3 kg w treści artykułu (s. 35), a jako 9,5 kg w tabeli na s. 44 (w charakterze ciekawostki wspomnieć można, że instrukcja z grudnia 1943 podaje masę 9,4 kg).
No właśnie - tabela...  Dla wszystkich typów panzerschrecka podana jest prędkość maksymalna pocisku ~110 m/s i donośność skuteczna 150 m, co nie jest do końca prawdą, acz i nie jest łatwe do tabelarycznego ujęcia. Parametry te są bowiem prawdziwe tylko dla pancerzownicy ze starą wersją przyrządów celowniczych i z amunicją letnią lub zimową (arkt). Natomiast w przypadku pancerzownicy 8,8 cm RPzB 54 z tarczą i 8,8 cm RPzB 54/1 dochodziła jeszcze możliwość stosowania amunicji zimowej w wersji 44/45 (o większej prędkości maksymalnej i donośności) wraz z przynależnymi jej celownikami - a wtedy, w zależności od temperatury powietrza oraz kombinacji celownika i amunicji, donośność skuteczna wahała się od 100 do 200 m.

Na s. 41 zamieszczony został krótki acz treściwy opis uzbrojonego w panzerschrecki samobieżnego niszczyciela czołgów Wanze, do pełni szczęścia zabrakło jednak wobec tego, niestety, jakichkolwiek informacji o zastosowaniu pocisków panzerschrecka i ich głowic w lotnictwie - że już nie wspomnę o przeciwlotniczej wersji tej pancerzownicy.

Całościowy odbiór tekstu, mimo jego niewątpliwych zalet, wypada więc nieco niejednoznacznie i nie może być on - pomimo z pozoru starannego opracowania, zamieszczenia szeregu rzeczywiście nowych i wartościowych w naszym piśmiennictwie informacji - traktowany jako rzetelne źródło wiarygodnej wiedzy w każdej opisywanej kwestii. Wydaje się, że zawinił tu nieco pośpiech, skutkujący niedostatecznym rozpoznaniem tematu przez autora.

piątek, 22 kwietnia 2016

Nebelwerfer od de strony

czyli

Nareszcie osiągnęliśmy dno

Jednym z częstszych wykopkowych znalezisk na dawnych polach bitew czy poligonach, na których używana była niemiecka artyleria rakietowa, są tylne dna komór spalania pocisków rakietowych stabilizowanych obrotowo - zwane z niemieckiej terminologii "turbinami". Masywne stalowe elementy, najczęściej oddalone od głowicy bojowej, stąd i z reguły przeżywające upadek pocisku mniej więcej w całości.
O ile ich podejmowana choćby na forach identyfikacja jako "nebelwerfer" nie budzi specjalnej wątpliwości, to dalsze określenie dokładnego typu pocisku nie jest już, najczęściej, nie wiedzieć czemu, takie zupełnie oczywiste - a wszak powinno, bo poszczególne typy den różnią się od siebie najczęściej bardzo dobitnie. Z reguły, w przypadku najczęściej spotykanych typów, wystarczy wręcz tylko policzyć dysze, aby identyfikacja była już całkowicie, lub niemal całkowicie, jednoznaczna.

Spójrzmy więc na podstawowe cechy tylnych den komór spalania niemieckich pocisków rakietowych o stabilizacji obrotowej (a także kilku o stabilizacji brzechwowej, acz posiadających kilka dysz), w takiej oto umownej klasyfikacji. Fakt, jest na tym wykazie nieco pocisków, hmmm, delikatnie mówiąc egzotycznych - ale biorąc pod uwagę, jakie wynalazki bywają w praktyce znajdywane, bezpieczniej zaprezentować i takie.

Pocisk Ilość dysz Średnica
[mm]
Rodzaj dna Uwagi
DSR 1000 (NZ)
4
86
nakręcane
zagłębione
spłonka mechaniczna
8,6 cm R-Spgr L/4,5
4
6
86
nakręcane
zagłębione 
spłonka mechaniczna
21 cm R Lg
6
~205
wewnętrzne, płaskie osobne dysze
centralny otwór ~110 mm
RZ 65 (Schw.)
6
73
nakręcane
zagłębione 
spłonka mechaniczna
8,6 cm R-Spgr L/4,8 Kz
6
86
nakręcane
zagłębione 
spłonka mechaniczna
Taifun P
6+1
96
wewnętrzne, płaskie osobne dysze bez skosu
Pr Gs 41
7,3 cm R Sprgr
7+7
73
nakręcane, płaskie spłonka mechaniczna
7,3 cm R-Spgr 500
7+7
73
nakręcane, płaskie spłonka mechaniczna
RZ 65 (Digl.)
7+7
73
nakręcane, płaskie spłonka mechaniczna
DSR 400
DSR 1000 (Schw)
8,6 cm RLg
8,6 cm R-Spgr L/4,8
8,6 cm R-Spgr L/5,5
8
86
nakręcane
zagłębione 
spłonka mechaniczna
11 cm R-Gerät
10
110? 114?
nakręcane
zagłębione 

30 cm Wk 42 Spr
18
~210
wkręcane, płaskie zapłonnik Zdschr. C/23
21 cm Wgr 42 Spr
22
214
wkręcane
zagłębione 
centralne gniazdo zapłonnika
Flakrakete 42

24+12
214
wkręcane, płaskie zapłonnik mod. Zdschr. C/22
28 cm Wk Spr
32 cm Wk Fl
26
158
nakręcane
zagłębione 
centralne gniazdo zapłonnika
15 cm R Lg
26
158
nakręcane
z głowicą
tylna głowica z blachy
dysze bez skosu
15 cm Wgr 41 wKh
26
158
nakręcane
z głowicą
przyspawana głowica
otwór do napełniania głowicy
15 cm Wgr 41 Spr
26
158
nakręcane
z głowicą
nakręcana głowica
38 cm RSprgr 4681
38 cm RHlgr 4692
32 (4x8)
380
wkręcane centralne gniazdo zapłonnika

Niezbędne objaśnienia:
  • Ilość dysz - jeśli dysze ułożone są w więcej niż jednym pierścieniu, ich ilość podana jest w kolejności zewnętrzne + wewnętrzne.
  • Średnica - maksymalna średnica dna.
  • Rodzaj dna: 
    • nakręcane- dno z gwintem żeńskim, nakręcane na zewnętrzny gwint ścianki komory spalania.
    • wkręcane - dno z gwintem męskim, wkręcane w wewnętrzny gwint ścianki komory spalania.
    • wewnętrzne - dno umieszczone wewnątrz komory spalania, mocowane w sposób inny niż gwint (zaciskowo, spawane itp.)
    • płaskie - cała zewnętrzna powierzchnia dna stanowi jednolitą płaszczyznę, na której umieszczone są dysze (pomijając, oczywiście, takie czy inne drobne zagłębienia). 
    • zagłębione - wewnątrz pierścienia dysz powierzchnia dna jest w taki czy inny sposób wyraźnie zagłębiona w stosunku do wylotów dysz.
    • z głowicą - do dna, wewnątrz pierścienia dysz, zamontowana jest od tyłu głowica bojowa, wobec czego dno posiada w tym miejscu odpowiedni kołnierz.
  • Uwagi:
    • spłonka mechaniczna - spłonka zapalająca pobudzana mechanicznie osadzona trwale w gnieździe pośrodku dna.
    • zapłonnik - elektryczny zapłonnik artyleryjski, permanentnie wkręcony w gniazdo pośrodku dna. Jeżeli nie jest wzmiankowana ani spłonka, ani zapłonnik, silnik wyposażony był w zapał umieszczany w dyszy czy odpowiednim gnieździe przed strzałem i wylatujący po odpaleniu silnika.
    • osobne dysze - dysze nie wykonywane bezpośrednio w grubości dna, ale osadzone w nim jako osobne, wystające na zewnątrz elementy. 


    Na powyższym przykładzie widzimy od lewej RZ 65 z silnikiem na proch dymny (Schw.), RZ 65 z silnikiem na proch bezdymny (Digl.) oraz 7,3 cm R Sprgr. Pierwsza ma dno zagłębione i 6 dysz, dwie kolejne mają - wg systemu przyjętego w tabeli - 7+7 dysz oraz dna płaskie. Wszystkie trzy dna są nakręcane, pośrodku widać wprasowane spłonki. Morskie rakiety 8,6 cm miały dna kształtem podobne do tego po lewej, acz różniące się ilością dysz.


    A tu na przekroju przykład dna wkręcanego płaskiego (acz z zewnętrznym rantem dookoła), z dwoma pierścieniami dysz. Centralnie wkręcony zapłonnik elektryczny.

     
    Tak z kolei wyglądać może dno z osobno osadzonymi dyszami. Samo dno w tym konkretnym przypadku jest płaskie, ale otoczone oddzielnym zewnętrznym kołnierzem, a przez jego środek przechodzi zasobnik gwiazdki oświetlającej.
     
    Prawda, że proste?

    piątek, 29 stycznia 2016

    Był sobie pan B...?

    czyli

    Afera ponura i groźna

    Zgłębiając czeluście historii rozwoju niemieckiej broni rakietowej prędzej czy później natknie się człek na tyleż intrygującą, co tajemniczą postać pewnego berlińskiego konstruktora nazwiskiem... Hmmm, no właśnie - już tu zaczynają się schody. Wilhelm Burkhardt, Burhardt, Burkhard, a nawet Burghard... Takie wersje znaleźć można w różnojęzycznych opracowaniach z ostatnich kilkudziesięciu lat. Do wyboru, do koloru, osobiście wszak skłaniałbym się ku wersji Burkhardt, i taką też roboczo przyjmijmy.
    Co o nim wiadomo? Prawie nic. Miał tytuł doktora, a jego tajemnicze 'Büro dr Burkhardt" zajmowało się - jak można wnioskować - tematyką pocisków rakietowych na paliwo stałe, a może tylko silników, a może tylko paliw, w taki czy inny sposób współpracując z HWA... 


    Najłatwiej trafić, w każdym razie, na  Burkhardta przy okazji pocisku przeciwlotniczego Taifun P, którego był - jak się wydaje - konstruktorem i w ogóle pomysłodawcą. Pojawia się też przy okazji generatora gazowego rakiety Taifun F, a także jako konstruktor 15 cm artyleryjskiego pocisku rakietowego opracowanego i z powodzeniem podobno testowanego w drugiej połowie 1944 roku, acz nie skierowanego czemuś do produkcji. 
    Po wojnie Burkhardt znalazł się w strefie radzieckiej i zatrudniony został, obok wielu innych niemieckich naukowców, m.in. Trommsdorffa, w kontynuującym niemieckie projekty instytucie naukowo-badawczym Berlin. Dokumentacja 15 cm rakiety również dostała się po wojnie w ręce wschodnich wyzwolicieli, gdzie do roku 1946 stworzono na jej podstawie - a może i nie bez udziału Burkhardta? - projekt pocisku rakietowego mającego zastąpić dotychczasowy pocisk M-13 do Katiuszy, który jednak nie był dalej kontynuowany z racji na preferowanie przez czynniki decyzyjne pocisku 140 mm o stabilizacji obrotowej (M-14-OF).
    Sam konstruktor nie zdążył, skądinąd, napracować się dla nowych chlebodawców, w tymże 1946 roku ginąc wraz z rodziną w katastrofie lotniczej.

    W sumie nic takiego, co mogłoby stanowić jakiś specjalny punkt zainteresowania - ot, jeszcze jedna z wielu zapomnianych postaci, których losy poplątały wojenne zawirowania. Natknąć się tu jednak można w relacjach wspomnieniowych, co nieco zaskakujące przy takiej posusze informacyjnej, na pewien pikantny wątek sensacyjny z końcowego okresu wojny.
    A miało to być tak: w początku roku 1945, w obliczu nadciągających wojsk radzieckich i w związku ze zlokalizowaniem produkcji Taifuna P w Turyngii, Burkhardt otrzymał polecenie przeniesienia swojego biura z Berlina do Mittelwerku. Na Dolnym Śląsku przeszedł jednak podobno na radziecką stronę frontu, co skutkowało nawet wszczęciem przeciwko niemu postępowania. Krótko przed wkroczeniem wojsk amerykańskich do Nordhausen (co nastąpiło 11 kwietnia 1945) Burkhardt objawił się jednak nagle w Mittelwerku, próbując dołączyć do grupy konstrukcyjnej Taifuna, co najwyraźniej mu się nie udało.
    Jak zaś opowiadał w l. 50 jeden z wielce zasłużonych niemieckich rakietowców, Burkhardt, który pozostając po wojnie w Berlinie utrzymywał, za wiedzą (a może i wolą?) swych radzieckich mocodawców, kontakty ze stroną zachodnią, koniec końców okazał się być "profesorem Ciszyńskim" z politechniki w Leningradzie, kawalerem Orderu Lenina.

    Kawaler Orderu Lenina współpracujący podczas wojny z Heereswaffenamtem nad zaawansowanymi broniami? Toż to Stirlitz po prostu!
    Czy może to jednak plotki, a dr Wilhelm Burkhardt był najuczciwszym pod słońcem człowiekiem?
    Kto wie...