piątek, 6 listopada 2020

Oznaczenia kolorystyczne amunicji ciężkiego Flaku

 czyli

Wszystkie kolory tęczy

Jednym z chyba niezbyt znanych pośród hobbystów i modelarzy aspektów techniki wojskowej jest kolorystyka amunicji, która - jak już pokazaliśmy na przykładzie niemieckich bomb lotniczych - może być tematem tyleż zajmującym, co skomplikowanym, a także wcale ujmującym ze strony czysto estetycznej.

Pozostając przy sprzęcie niemieckim, naboje artyleryjskie wyglądać też bowiem mogą bardzo kolorowo - jak chociażby pokazuje poniższe przykładowe zestawienie naboi do armaty przeciwlotniczej kalibru 8,8 cm. System tych oznaczeń barwnych odpowiadał jednoznacznie typowi pocisku, umożliwiając jego szybką identyfikację, według prostego klucza, którego znajomość istotną jest choćby dla prawidłowego oddania barwy amunicji w modelu.

Przyjrzyjmy się zatem bliżej kolorystyce pocisków bojowych ciężkiej lądowej artylerii przeciwlotniczej, na przykładzie amunicji do wspomnianej najpopularniejszej armaty 8,8 cm Flak L/56, przy okazji przemycając też trochę ciekawostek technicznych czy historycznych. Na rysunkach poniżej przedstawione zostały wprawdzie same pociski, acz musimy tu pamiętać, że armaty te strzelały amunicją scaloną, wobec czego w naturze takie luźne pociski nie występowały. Kwestia nanoszonych na skorupach oznaczeń czy innych opisów pocisków to już osobny temat...

Pociski na rysunkach, obok właściwej nazwy, podaną mają też nazwę zastosowanego w nich zapalnika.

Wprzódy zatem malowanie amunicji podstawowej, odłamkowo-burzącej. To było, niestety, banalne - pociski malowane były całkowicie na żółto. Na powyższym rysunku widzimy po lewej typowy pocisk 8,8 cm Sprgr L/4,5 (Kz) od naboju 8,8 cm Sprgr.Patr. L/4,5 (Kz), czyli, rozszyfrujmy ten skrót, granat o długości 4,5 kalibra z zapalnikiem głowicowym. Zapalnik - tutaj mechaniczny czasowy Zt.Z. S/30, używany standardowo do strzelań przeciwlotniczych (do strzelań naziemnych stosowano uderzeniowy AZ 23/28), pozostawiony jest w kolorze naturalnego metalu (a więc stali względnie aluminium, zależnie od odmiany), podobnie pierścienie wiodące, natomiast tylna część pocisku, normalnie schowana w łusce, pokryta jest ochronnym czarnym lakierem asfaltowym. Identyczne żółte malowanie posiadały, skądinąd, pociski ćwiczebne, odróżniając się od bojowych jedynie białym napisem ÜbW lub ÜbR (zależnie od wersji pocisku) wysokości 60 mm naniesionym na cylindrycznej części skorupy.

Obok, w charakterze niejakiej ciekawostki technicznej, pocisk w odmianie gerillt - prefragmentowanej, w której dzięki wprowadzeniu zewnętrznych nacięć skorupy - 15 wzdłużnych i jednego pierścieniowego - spodziewano się uzyskać większe odłamki, o większym promieniu rażenia. Tym niemniej pocisk nie wyróżniał się się w żaden sposób malowaniem - żółty korpus z metalicznym zapalnikiem i pierścieniami wiodącymi.

Wreszcie, dwie kolejne sylwetki przedstawiają odmiany nieco bardziej egzotyczne - z zapalnikami podwójnego działania, czasowo-uderzeniowymi, stosowanymi próbnie na ograniczoną skalę od przełomu lat 1944/45 - tutaj E.Dopp.Z. S/30 Fg oraz Zt.Z. S/30 CC. Teoretykom obrony przeciwlotniczej wyszło bowiem z czasem, że paradoksalnie większe prawdopodobieństwo zestrzelenia daje prowadzenie ognia przeciwlotniczego z zapalnikami uderzeniowymi, a nie - jak dotąd przyjęto - czasowymi, co zresztą zdawały się w całej rozciągłości potwierdzać prowadzone z początku na ograniczoną skalę próby bojowe. Standardowe zapalniki czasowe ciężkiej artylerii przeciwlotniczej, rodziny ZtZ. S/30, nie posiadały jednak żadnego działania uderzeniowego i konieczna była wobec tego ich modyfikacja. Zapalniki pokazane na rysunku pochodzić mogły zarówno z bieżącej produkcji, jak i modyfikacji już posiadanych zapalników, poprzez montaż w ich wierzchołku dodatkowego modułu uderzeniowego. Wielkoskalowe próby bojowe nastąpić miały w kwietniu 1945 roku. Jak się wydaje, i jak ukazałem na rysunku, zapalnik z modułem CC produkcji firmy Skoda wyróżniony był tu malowaniem wierzchołka na czerwono. Czy konkurencyjny zapalnik E.Dopp.Z. S/30 Fg konstrukcji Junghansa też posiadał takie malowanie - pojęcia nie mam, na żadnym ze znanych mi egzemplarzy śladów nijakich nie było. Sam pocisk posiada w każdym razie najzwyklejsze żółte malowanie.

Teraz z kolei, dla rozrywki, nieco tyleż barwnej co konstrukcyjnej egzotyki.

Po lewej pocisk odłamkowo-zapalający 8,8 cm Br.Sprgr. Flak z zapalnikiem Zt.Z. S/30. Pocisk taki posiadał osobliwą budowę, z umieszczonym osiowo ładunkiem wybuchowym otoczonym przez 5 lub 6 umieszczonych wewnątrz skorupy prefragmentowanych stalowych pierścieni, dzielących się przy wybuchu pocisku na odpowiednio 10 lub 8 lotek (a więc łącznie 50 lub 48), każda z wydrążeniem wypełnionym termitem. Malowanie skorupy odzwierciedla działanie pocisku, przód do zgrubienia środkującego włącznie żółty - granat, tył niebieski - pocisk zapalający. Zapalnik i pierścienie wiodące, tradycyjnie, w kolorze metalu. Zaznaczyć jednak trzeba, że pociski te nie były używane bojowo.

Pokazany obok szrapnel zapalający 8,8 cm Br.Schrgr. Flak miał więcej szczęścia i do służby trafił - alianci po raz pierwszy odnotowali jego użycie w marcu 1944 roku. Pocisk ten był w założeniach konstrukcyjnych tradycyjnym szrapnelem - posiadał głowicowy zapalnik czasowy, a skorupę wypełniały w czterech warstwach 72 lotki zapalające (każda z zapalnikiem uderzeniowym lub hydrodynamicznym, zależnie od odmiany), wyrzucane przez umieszczony w dennej części pocisku ładunek prochowy z wyrzutnikiem. Niejaką osobliwością było w tym przypadku - z racji na przeciwlotniczy charakter pocisku - zastosowanie dodatkowego ładunku samozniszczeniowego umieszczonego osiowo w stalowej rurze, mającego rozerwać skorupę po wyrzuceniu lotek - ale z racji na trudności zaopatrzeniowe czy produkcyjne nie był on zawsze stosowany. No, ale wróćmy do malowania przecież! Tu mamy zatem również dokładne odzwierciedlenie funkcji pocisku: przód czerwony - szrapnel, tył niebieski - zapalający. Pierścienie wiodące w kolorze metalu, a zapalnik - tu niespodzianka - wprawdzie w kolorze metalu, ale z zielonym wierzchołkiem! Z racji na szrapnelowy charakter pocisku, który, wyrzucając lotki do przodu, zadziałać powinien przed doleceniem do celu, wyposażony był on w specjalną odmianę zapalnika czasowego - Zt.Z. S/30 kurz, która charakteryzowała się czasem działania krótszym o około sekundę od wprowadzonej nastawy. Gwarantowało to wyrzucenie lotek przed celem, bez potrzeby wprowadzania korekt w nastawie zapalnika przekazanej z przyrządu centralnego baterii, a zapalnik - oprócz odpowiednich bić - wyróżniony był wyraźnie właśnie zielonym wierzchołkiem.

Amunicja przeciwpancerna kinetyczna malowana była równie banalnie co odłamkowo-burząca, tym razem na czarno, z pozostawieniem pierścieni wiodących w kolorze metalu. Zapalniki denne i smugacze, na szczęście dla na, pozostawały niewidoczne z zewnątrz. A więc, na rysunek patrząc - od lewej pokazany jest najbardziej banalny pocisk 8,8 cm Pzgr. z naboju 8,8 cm Pzgr.Patr. m. Bd.Z. - cały czarny.

Obok niego udoskonalona wersja o zwiększonej przebijalności 8,8 cm Pzgr. 39 (nabój 8,8 cm Pzgr.Patr. 39), posiadająca grubsze ściany korpusu, zmniejszony ładunek wybuchowy i zapalnik Bd.Z. 5127 zamiast Bd.Z. f.. 8,8 cm Pzgr. Z zewnątrz wyróżniona była wyraźnie białym wierzchołkiem czepca balistycznego.

Trzecia sylwetka ukazuje pocisk wersji 8,8 cm Pzgr. 39-1, czyli odmianę poprzedniego o przebijalności zwiększonej dzięki zastosowaniu lepszej jakości stali, wyróżnioną podobnie białym wierzchołkiem, ale tym razem z dodaniem poniżej niego białej cyfry 1.

I wreszcie na końcu przeciwpancerny pocisk podkalibrowy z rdzeniem wolframowym 8,8 cm Pzgr. 40 (nabój 8,8 cm Pzgr.Patr. 40) - tym razem znów trywialnie całkowicie czarny. Podobnie, jak i pozostałe pepance, posiadał on i smugacz, ale tu niewidoczny, ukryty wewnątrz zagłębionej części dennej.

Teraz jeszcze konstrukcje nieco mniej popularne.

Po lewej i w środku - dwa pociski 8,8 cm Gr 39 HL z naboju 8,8 cm Gr.Patr. 38 HL, czyli przeciwpancerne granaty kumulacyjne, malowane jednolicie na kolor feldgrau, z pierścieniami wiodącymi i zapalnikami w naturalnym kolorze metalu. Różnią się od siebie tylko wersją zastosowanego zapalnika uderzeniowego - po lewej AZ 38 St o korpusie stalowym (z charakterystycznym dzióbkiem kryjącym popychacz iglicy) i pośrodku AZ 38 o korpusie z metalu lekkiego. Co warto zauważyć, jak przystało na pociski przeciwpancerne, posiadają one smugacze.

No i wreszcie sylwetka po prawej stronie, nijak nieprzystająca przeznaczeniem do kolegów, ale dołożyłem ją do tego rysunku, aby samotnie nie było jej smutno - pocisk oświetlający 8,8 cm Ltgr. L/4,4 z naboju 8,8 cm Ltgr.Patr. Flak L/4,4, czyli po prostu zapożyczony z arsenału marynarki morski pocisk oświetlający 8,8 cm Lg L/4,4. Pocisk, wyposażony w morski zapalnik czasowy Zt.Z. S/60 (Marineform), w Kriegsmarine znany jako Zt.Z. S/60 n A, malowany jest tym razem jednolicie na kolor zielony; czarny pasek na skorupie u podstawy zapalnika właściwy był pociskom morskim - i tego akurat szczegółu nie jestem pewien w wersji lądowej, więc możliwe, że go i nie było.

Warto na koniec dodać, że identyczna kolorystyka pocisków stosowana była w siostrzanej amunicji do armaty czołgowej 8,8 cm Kw.K.36 czołgu Tiger, gdzie stosowano z powyższego repertuaru naboje odłamkowo-burzące, przeciwpancerne kinetyczne i kumulacyjne. Różnica sprowadzała się do zastosowania w amunicji czołgowej zapłonników elektrycznych w miejsce mechanicznych i zapalników podwójnego działania Dopp.Z. S/60 zamiast czasowych Zt.Z. S/30.

I niech teraz ktoś powie, że w wojsku jest szaro i buro.

środa, 23 września 2020

Henschel 297 Föhn według Michaela Heidlera

 czyli

Szybka fucha na boku

W najnowszym – z września 2020 –  numerze poczytnego periodyku Militaria, noszącym dla niepoznaki zeszłoroczny numer 03 (90) / 2019, ukazał się artykuł „Henschel 297 Föhn – przeciwlotnicza wyrzutnia rakiet”, pióra renomowanego autora Michaela Heidlera, traktujący, jak od razu widać, o intrygującej i w sumie mało znanej niemieckiej broni rakietowej – wyrzutni przeciwlotniczej Föhn.

Osoba autora pozwala oczekiwać wysokiego poziomu merytorycznego tekstu… Choć, prawdę mówiąc, już tytuł artykułu zaczyna budzić niepokój i powinien zapalić w głowie czytelnika nawet nie tyle czerwone ostrzegawcze światełko, co wielką czerwoną lampę przy akompaniamencie ogłuszającego alarmowego gongu. Znając wcześniejszą twórczość p. Heidlera podejrzewać zacząłem, jeszcze przed zapoznaniem się z treścią artykułu o Föhnie, że ograniczył on się prawdopodobnie po prostu do zamieszczenia treści jakiegoś alianckiego raportu traktującego o zdobycznych wyrzutniach – i w zasadzie tyle. A jak jest naprawdę? Czy rzeczywiście autor stanął na wysokości zadania?

Przyjrzyjmy się więc artykułowi z Militariów bliżej.

Niewątpliwie atutem artykułu, rzucającym się od razu w oczy, są zdjęcia przedstawiające zdobyte przez Amerykanów w Nadrenii wyrzutnie – zdjęcia wprawdzie znane, ale tu opublikowane w dużych wymiarach i dobrej jakości. To w  zasadzie dowodzi, że podejrzenia dotyczące proweniencji opracowania były słuszne. No ale co w końcu z tekstem?

A więc, zacznijmy zatem od samego początku, tego, co budziło już zawczasu niepokój – wspomniany już tytuł, czy też ustęp na s. 76…

Henschel opracował również wyrzutnię rakiet znaną pod nazwą Föhn, która miała skutecznie odstraszać nisko lecące samoloty przeciwnika.

… przypisują skonstruowanie Föhna firmie Henschel.

No, niestety, nie. W przeciwieństwie do tego, co wyczytać możemy na Wikipedii, Föhn nie miał nic wspólnego z firmą Henschel, choć ta atrybucja, podobnie jak i towarzyszące jej oznaczenia Hs 217 czy - jak w artykule Hs 297 – z jakiegoś powodu uporczywie się w literaturze od dziesięcioleci utrzymują. Stanowiące uzbrojenie wyrzutni rakiety powstały w rzeczywistości w firmie Donar GmbH z Wesermünde. Nazwa ta budzić może zdziwienie co bardziej uświadomionego czytelnika – że co, Donar, co to za wynalazek w ogóle? Tymczasem jest to firma o olbrzymim dziedzictwie na polu niemieckich konstrukcji rakietowych – łącząca się z osobą jednego z pionierów niemieckiego rakietnictwa, Friedricha Wilchelma Sandera. Same zaś wyrzutnie Föhna natomiast skonstruowane zostały przez czeską Waffenwerke Brünn. Nie ma Henschla. Pa pa!

Na tejże stronie 76 dowiedzieć się także możemy, że wyrzutnie przewożono na przyczepie…

… jaką stosowano do transportu działka Flak 38 kal. 20 mm.

Tutaj trudno się trochę nie poczepiać. Po pierwsze, termin działko stosuje się w Polsce, jeśli już, do broni lotniczej, lądowe to są armaty – w tym przypadku jest to nawet armata automatyczna. Do tego armata ta nazywa się nie „Flak 38”, ale konkretnie „2 cm Flak 38”, z kalibrem podanym w centymetrach stanowiącym integralną część nazwy. No i, nie wiedzieć czemu, autor nie pokusił się o podanie nazwy onej przyczepy (która, skądinąd, nie służyła jedynie do przewozu armat 2 cm Flak 38 czy wyrzutni Föhn) – Sd.Ah. 58. Czyżby na Wikipedii nie napisali? No dobrze, złośliwości na bok…

Opis wyrzutni, jak opis, dość precyzyjny, ale momentami niezbyt składny, co zapewne w części zrzucić można na karb tłumaczenia (a w tym przypadku mamy najpewniej do czynienia z tłumaczeniem z angielskiego na niemiecki i z niemieckiego na polski). W efekcie trafić można np. na takie kwiatki, jak na stronie 79:

Nakierowanie na cel ułatwiał okrągły celownik.

Co, jak podejrzewać można, nie dotyczyło kształtu celownika jako takiego (kogo zresztą obchodzi, czy celownik był okrągły, kwadratowy czy podłużny), ale jest jakąś niefortunną wariacją tłumaczenia nazwy celownika – Schwebehalbkreisvisier. 

Niestety, mimo dobrej jakości materiału ilustracyjnego i opis okazuje się niekoniecznie przystawać do rzeczywistości, jak zauważyć można juz na początku strony 80:

Rakiety były umieszczane w kratownicowych magazynkach po pięć sztuk w każdym, które wkładano od góry do wyrzutni. Aby wykonać te operację, rama musiała być ustawiona poziomo.

Jak bym się w archiwalne zdjęcia ilustrujące artykuł nie wpatrywał, ja tam żadnych magazynków (czy raczej może ładowników), ani jakiejkolwiek możliwości ich zastosowania w opisany sposób nie widzę. A gdy patrzę na zdjęcie muzealnej wyrzutni ze Sztokholmu (druga taka sama jest, nota bene, w Kopenhadze) - są. Czary, czy może jednak autor o czymś nie wie? Czyżby były różne wersje wyrzutni? Nie no, o tak oczywistej sprawie jednak by napisał...? Pozostawmy jeszcze czytelnika przez chwilę w niepewności.

Zupełnym curiosum terminologicznym jest passus z tejże strony 80, opisujący mechanizm odpalający wyrzutni:

Iglice miały formę małych kurków, które umieszczano na metalowym pręcie. Każdy pręt zawierał pięć „spustów”.

Iglice w formie kurków będących „spustami”?! Nie prościej było napisać, że na każdej osi umieszczono pięć kurków z iglicami? Trudno w każdym razie dojść, ile w tym zasługi autora, a ile tłumacza… Tuż dalej czytamy z kolei, że...

Pokrętła umożliwiające obrót zestawu w płaszczyźnie pionowej i poziomej znajdowały się po lewej stronie zestawu, podobnie jak celownik i spust.

Też nie. Nie pokrętła, a pokrętło, jedno, służące do poruszania wyrzutni w podniesieniu. W azymucie nie było żadnego mechanizmu naprowadzającego, celowniczy obracał całą wyrzutnię swobodnie, korzystając z widocznej na zdjęciach rękojeści (na której zamontowana była też dźwignia spustu).

Przechodząc już do kwestii cokolwiek bardziej merytorycznych, na tej samej stronie 80 dowiadujemy się, że…

Amunicję stanowiły zmodyfikowane pociski Rauchzylinder 73 (RZ 73) z granatami 4609 (R.Sprgr.4609) kal. 73 mm. Rauchzylinder (czyli „pojemnik na ładunek dymny”) to nazwa stosowana w ramach zakamuflowania prawdziwej produkcji pocisków w zakładach Rheinmetall-Borsig.

Kolejna często pojawiająca się nieprawda. Pocisk 7,3 cm R. Sprgr. do wyrzutni Föhn nie wywodził się z pocisku RZ 73, ba, nie miał z nim nic wspólnego. Bezpośrednim protoplastą 7,3 cm R. Sprgr. Była lotnicza rakieta RZ 65, skonstruowana jeszcze w l. 30. we wspomnianych zakładach Donar GmbH i ostatecznie, z racji na kiepskie osiągi, pomimo kilkuletniego procesu rozwojowego nie przyjęta na uzbrojenie lotnictwa. Więcej szczęścia zaznał RZ 65 nieoczekiwanie w wersji lądowej – w postaci rakiety agitacyjnej Pg Gr 41 oraz naszej właśnie 7,3 cm R. Sprgr. Natomiast RZ 73 była zupełnie niezależnie skonstruowaną rakietą o cokolwiek wyższych osiągach i gabarytach, faktycznie męczoną gdzieś na przełomie lat 1941/42 przez Rheinmetalla.

Porównanie rakiet RZ 65, 7,3 cm R.Sprgr. i RZ 73.

Dodatkowo, numer 4609 – nie ma specjalnie racji bytu. Owszem, pojawia się w literaturze, tyle tylko, że w tymże czterocyfrowym systemie oznaczeń amunicji numery kończące się na 9 oznaczały amunicję szkolną – numer ten nie mógł być zatem zastosowany do rakiety bojowej. Puszczając wodze fantazji, moglibyśmy hipotetycznie mieć bojową 7,3 cm R. Sprgr. 4601, albo szkolną Ex. 7,3 cm R.Sprgr. 4609. A jak było zatem naprawdę? W dokumentach z etapu opracowywania Föhna pociski oznaczane są jako 7,3 cm R-Spgr (Spreng skracane jako Sp, a nie Spr, czyli tak trochę po kriegsmarinowsku), zaś na etykietach z już „bojowych” skrzynek amunicyjnych noszą miano po prostu 7,3 cm R. Sprgr. Tak a propos, uważny czytelnik spostrzegł może, że w całym artykule, poza kryptonimem Föhn, ani razu nie padło oficjalne oznaczenie samej wyrzutni...?

Na tejże niefortunnej stronie 80. czytamy dalej, iż…

Nie stosowano brzechw stabilizujących, dlatego aby nadać rakietom właściwą rotację wzdłuż osi podłużnej, siedem zewnętrznych dysz u podstawy pocisku montowano pod pewnym kątem. W związku z tym jedynie siedem wewnętrznych dysz generowało właściwy ciąg.

Trudno bowiem mówić o jakimkolwiek „montowaniu” dysz pod kątem, skoro nie były one żadnymi osobnymi elementami, ale wiercono je bezpośrednio w tylnym dnie komory spalania (co zresztą dokładnie pokazuje zdjęcie na końcu artykułu). No i ten właściwy ciąg… Rozumiem z tego, że silniki pocisków, które posiadały wszystkie dysze skierowane pod kątem w celu wywołania rotacji (czyli, generalnie rzecz biorąc, i żeby daleko nie szukać, wszystkie rakiety od wszystkich nebelwerferów), w ogóle w związku z tym nie generowały „właściwego ciągu”?

W dalszej części tego samego akapitu mamy już kwiatek cięższego gatunku:

Do odpalania rakiet stosowano spłonki uderzeniowe Raketenaufschalgzünder RAZ 51.

Poparty dla pewności podpisem zdjęcia na s. 82:

Spłonka RAZ 51.

I tu już po prostu ręce opadają. RAZ 51 to bowiem nie spłonka służąca do inicjowania silnika pocisku – jak zda się z tego wynikać – ale głowicowy zapalnik uderzeniowy detonujący głowicę bojową. Zapalnik. Nie wiem, tłumacz to był popełnił, czy autor – obstawiam tłumacza – ale efekt wyszedł, jak wyszedł, czyli żenujący. Jest tu w ogóle jakaś korekta merytoryczna?

Zapalnik RAZ 51

Warto zwrócić natomiast uwagę na tabelkę z danymi technicznymi pocisku zamieszczoną na str. 80. Te bowiem, w przeciwieństwie do tego, co najczęściej można znaleźć we wszelakich opracowaniach powielających bezrefleksyjnie parametry RZ 73, są w zasadzie prawidłowe. Przyczepić się można jedynie cokolwiek do długości, która wynosić powinna nie 282 mm, a 277 mm (262 mm pocisku + 15 mm zapalnika). Poza tym, niestety, artykuł nie zawiera – poza jednym archiwalnym przekrojowym rysunkiem – żadnych bliższych informacji o budowie czy sposobie działania pocisku.

No i w końcu przejść wypada do podsumowania, a to, niestety, trudno widzieć w świetle pozytywnym. Ograniczył się on artykuł do zamieszczenia zdjęć z amerykańskiego opracowania, opisanych w sposób kulawy i niepełny. Czego zabrakło – dopisane zostało najwyraźniej na podstawie Wikipedii czy innego podobnej jakości źródła. Nie dowiemy się nic o procesie rozwojowym Föhna i towarzyszącym mu problemach, zasadach użycia, odmianach wyrzutni, wersjach rozwojowych tak wyrzutni, jak i amunicji, czy nawet o zastosowaniu samych rakiet w lotnictwie. Nie poznamy żadnych bliższych szczegółów ledwo wzmiankowanego w artykule użycia Föhnów pod Remagen (a wspomnieć warto, że dowódca baterii skazany został za jej utratę na śmierć)... Ba, nie dowiemy się także o zaangażowaniu w ten program Kriegsmarine – co tym bardziej zniesmacza, że pokazana w artykule muzealna wyrzutnia Föhn ze Sztokholmu jest właśnie wyrzutnią morską, różniącą się szeregiem rozwiązań od wersji lądowej zaprezentowanej na archiwalnych zdjęciach (co zapewne łacno dostrzeże na ilustracjach uważny czytelnik - a co zarazem wyjaśnia wspomnianą kwestię użycia pięciopociskowych ładowników, które raz są, a raz ich nie ma), a Kriegsmarine zaczęła nawet chyba używać Föhnów wcześniej niż Heer czy Luftwaffe.

Całościowa ocena artykułu musi być, niestety, bezlitosna. Poza doskonałymi zdjęciami, jest on fatalnie napisany i jeszcze gorzej przetłumaczony – obie te czynności sprawiają wrażenie dokonanych dosłownie na kolanie. Tekst jest miejscami tak słaby językowo i merytorycznie, że trudno nawet dojść, czy to wina autora, czy kiepskiego tłumacza. W zasadzie bez większego cienia wątpliwości uznać można, że całościowo jest to jeden z najgorszych, o ile nie najgorszy artykuł na temat niemieckiej broni rakietowej, jaki ukazał się w Polsce na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat – a publikowano w tym okresie naprawdę najprzeróżniejsze kwiatki. Tutaj, niestety, niefrasobliwe podejścia autora, choćby nie wiem jak renomowanego, wraz z pogarszającym jeszcze wszystko tłumaczeniem, dały efekt bardzo nieszczególny.

Czytelnik bliżej zainteresowany tematem Föhna sięgnąć zaś mógłby do - opisującej m. in. tę broń - pierwszej części poświęconego niemieckim niekierowanym rakietom przeciwlotniczym artykułu "Rakietowa desperacja" opublikowanego w Nowej Technice Wojskowej Numer Specjalny 3/2017. Idealnie tez nie jest, ale jednak znacznie bardziej obszernie niż w przypadku szybkiej fuchy pana Heidlera.