Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rakiety. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rakiety. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 marca 2021

Lilium bulbiferum - historycznie, wojskowo i technicznie

czyli

Lilija w służbie Marsa

W najnowszym numerze 1/2021 poczytnego periodyku Historia Wojsko i Technika ukazał się interesujący artykuł Huberta Michalskiego traktujący o  nader mało znanym i tajemniczym niemieckim pocisku kierowanym lat drugiej wojny światowej - F-25 Feuerlilie, niemiecka rakieta kierowana. Choć tytuł jest cokolwiek, jak się okazuje, mylący, ale to tylko wyszło artykułowi na plus...

Na wstępie przyznać trzeba, że dostępnych materiałów dotyczących przedmiotowej konstrukcji jest jak na lekarstwo, więc stworzenie na ich podstawie sześciostronicowego artykułu jest nie lada wyczynem - tym niemniej przyznać trzeba, że dzieło p. Michalskiego podparte jest dość solidną kwerendą bibliograficzną... No właśnie, tylko gdzie ta bibliografia? Znajdujemy w tekście kilkakrotnie skrócone odwołania bibliograficzne w rodzaju "D. Baker, The Rocket..., ss. 84-85", próżno jednak szukać pełnych danych przywołanej w ten sposób publikacji - oj, zawiodła redakcja, zawiodła... Wykorzystał autor jednak dwa, trzy amerykańskie opracowania wywiadowcze, mające de facto wagę materiałów źródłowych, co pozwala z nadzieją spojrzeć na oczekiwaną jakość artykułu.

Ogółem artykuł ocenić trzeba pozytywnie - przedstawia mało znaną, żeby nie rzec - niszową konstrukcję, której z reguły nie poświęca się za dużo uwagi, omówioną tu w sposób szczegółowy, zilustrowany jest ciekawymi, dobrej jakości zdjęciami. Na szczególną uwagę zasługuje bardzo ciekawy opis struktury ośrodka LFA w Braunschweig-Voelkenrode. Zabrakło może, niestety, jakiegoś rysunku czy planu Feuerlilie, no ale nie jest to największa przywara.

No dobrze, acz zacznę od tego, co mi się jednak nie podoba, choć to może i kwestia gustu - język. Kwestie techniczne opisane są niejednokrotnie w sposób absurdalnie i niepotrzebnie przerysowany, rzec można ostentacyjnie pseudonaukowy czy pseudotechniczny. Np. dowiedzieć się można, że F 25 to "rakieta jednostopniowa w układzie płasko-symetrycznym (w widoku z przodu) o czym świadczy sposób rozmieszczenia powierzchni nośnych oraz klasycznym (w widoku z boku; jest on czasami zwany również układem "samolot-pocisk"), na co wskazuje umieszczenie usterzenia w tylnej części kadłuba, poza głównymi powierzchniami nośnymi i za środkiem masy." (s. 75). Mocne. Aż strach pomyśleć, jak wyglądałby w tym stylu opis choćby trójpłatowego Fokkera Dr. I z silnikiem rotacyjnym. Zastanawiać się można, czy konieczna jest informacja aż tak precyzyjna, że pocisk wyposażony był w skrzydła "których zadanie polegało przede wszystkim na wytwarzaniu siły nośnej równoważącej masę rakiety" (s. 75 - choć, na mój gust, siła nośna równoważy raczej ciężar, a nie masę), barwnym pociągnięciem jest też określenie czasu pracy silnika "czasem trwania reakcji egzoenergetycznej" (s. 75) i sprowadzenie działania układu kierowania do sterowania ruchem środka masy pocisku (s. 74).

Co do kwestii merytorycznych - na podstawie dostępnych materiałów trudno wprawdzie ustalić jednoznacznie parametry techniczne Feuerlilie F 25, podać ich jednak można ze względną dokładnością znacznie więcej, niż znaleźć możemy w artykule (zabrakło choćby, zdawałoby się podstawowej, informacji o prędkości maksymalnej!), a i te nie wydają się zawsze wybranymi najszczęśliwiej, czasem wręcz ewidentnie źle - np. średnica kadłuba przeliczona z cali jako 24 cm, gdy sama nazwa pocisku, jak i dostępne oryginalne rysunki jednoznacznie określają ją jako 25 cm.

W kwestiach co pomniejszych szczegółów merytorycznych - "łezki" na końcach skrzydeł F 25 nie tyle były "rodzajem wzbudzanych elektrycznie cewek, służących do wychylania skrzydłowych lotek" - a raczej tylko osłonami elektromagnesów poruszających te lotki. 

No właśnie - i tu dochodzimy do kwestii układu kierowania F 25, a ta, stwierdzić muszę ze smutkiem, została w artykule dogłębnie położona. Zacznijmy od opisu próbnego startu na s. 74: "Nie jest do końca jasne, co stanowiło cel dla wystrzelonej rakiety, jednakże sądząc po zastosowanym układzie sterującym trudno przyjąć, aby był to na przykład szybko poruszający się statek powietrzny". Co gorsze, na s. 76 przeczytać możemy, że "Rakieta wyposażona była w prosty bezwładnościowy system sterowania, a jej naprowadzanie na cel odbywało się programowo. (...) Rakietę prawdopodobnie celowo wystrzeliwano w kierunku morza lub terenów nizinnych, aby uniknąć potrzeby programowania obszarów (o ile w ogóle w tym uproszczonym systemie było to możliwe), na których występowały przeszkody terenowe, stanowiące dla pocisku podczas lotu obszary wymagające ominięcia". Dalej następuje jeszcze opis systemu sterowania porównującego rzeczywiste parametry lotu z założonymi i przygotowującego wspomniany cokolwiek powyżej "zestaw sygnałów sterujących ruchem środka masy pocisku" [sic!]. Kurtyna. 

A zatem po kolei... Co było celem wystrzeliwanych rakiet? Jest to akurat całkowicie jasne - NIC. Bo w nic nie miały one trafiać. Jak na wstępie i stwierdza autor, Feuerlilie służyły do podstawowych testów aerodynamicznych - lotu z wysokimi prędkościami. System sterowania precyzyjnie opisany jest w dwóch z opracowań, na które autor się powołuje, co, niestety, nijak nie znalazło odbicia w artykule. Nie był to żaden system bezwładnościowy, programowy, programowany, czy inny niemal komputer, na żyroskopowo stabilizowanej podstawie (s. 76) jak można odnieść wrażenie - strach się jeszcze bać jaki, czytając cuda na jego temat napisane. Feuerlilie F 25 wyposażona była w jeden jedyny żyroskop za pomocą elektromagnesów zerojedynkowo wychylający lotki, ergo stabilizujący pocisk w przechyleniu. Koniec. Steru kierunku nie było, ster wysokości, zgodnie z opisem, ustawiany był śrubą na sztywno przed lotem, a zatem był to raczej trymer. Humorystycznym nieco wydaje się też przytoczony powyżej ustęp o ewentualnej konieczności omijania przeszkód terenowych, biorąc pod uwagę, że - jak autor sam pisze na s. 75 - wyrzutni F 25 nadawano kąt podniesienia 60-80 stopni, pocisk w pochyleniu kierowany nie był, a i u podnóża północnej ściany Eigeru raczej nie strzelano. Pocisk wystrzeliwano zatem w górę z wyrzutni i leciał on po linii prostej, stabilizowany przez najzwyklejszy żyroskop jedynie w przechyleniu, a trajektoria jego lotu rejestrowana była przez trzy kineoteodolity, co pozwalało na jej dokładne określenie i wyliczenie choćby współczynników oporu aerodynamicznego. I tyle. Na marginesie - Walter Wernitz, na relację którego powołuje się autor na s. 74, wyraźnie pisze właśnie o trzech kineoteodolitach - a nie o jednym, jak możemy przeczytać w artykule.

I stąd nie złożone wymagania co do układu kierowania, których nie udało się rozwiązać (s. 76)  były przyczyną przerwania prac nad F 25 - bo tych wymagań praktycznie nie było żadnych. Niesatysfakcjonujące były natomiast osiągi pocisku - co zgodnie stwierdzają chyba niemal wszystkie omawiające F 25 opracowania. Ja rozumiem, że Niemcom zdarzały się mniej lub bardziej szalone pomysły, ale zbudowanie pocisku ziemia-powietrze kierowanego wg ustalonego programu naprawdę dalece wykraczało nawet poza ich inwencję w tej materii, stąd też zupełnie nieuprawnionym wydaje się stwierdzenie, jakoby doświadczenia z Feuerlilie przyczyniły się do odejścia od systemów kierowania programowego na rzecz radiowych czy radarowych sygnałów kierujących (s. 77). Zabrakło z kolei w artykule jakiegokolwiek odniesienia się do wzmianek o zdalnie sterowanych wersjach pocisku pojawiających się w literaturze - prawdziwe one, czy nie, nie nam rozsądzać.

Trudno zgodzić się z informacją podaną na s. 75, jakoby F 25 wystrzeliwana była "ze zmodyfikowanego łoża armaty przeciwlotniczej 8,8 cm Flak, wyposażonego w długą stalową prowadnicę ustawianą na czas startu pod kątami od 10 do 30 stopni (licząc od pionu)". Na dostępnych filmach przedstawiających starty F 25 widać wyrzutnię wprawdzie nader fragmentarycznie, jest to jednak konstrukcja znacznie bardziej masywna i rozbudowana, raczej samodzielna niż ustawiona na łożu armaty przeciwlotniczej - zupełnie w każdym razie inna niż ta znana ze zdjęć Feuerlilie F 55 czy Enziana.

Niestety, zakwestionować trzeba także podane parametry silnika RI 502 przytoczone machinalnie za amerykańskim raportem, bez odniesienia do innych dostępnych danych. Pomińmy już kwestię wymiarów, nawet pomińmy te inne dane, ale przecież na pierwszy rzut oka widać, że silnik na paliwo stałe wytwarzający ciąg 500 kG w czasie 6 s, ergo impuls całkowity 3000 kG s, fizycznie nie może ważyć 17,5 kg (i w praktyce ważył prawie trzy razy więcej). No chyba, że założymy, że to masa pustego silnika, do której dołożyć trzeba 16,8 kg paliwa (s. 76), to już będzie nieco lepiej, ale nadal sporo za mało... 

Na końcu artykułu znaleźć możemy dodatkowy rozdział poświęcony pociskowi Feuerlilie F 55, co niewątpliwie stanowi jego dużą zaletę, wpływając na kompletność omówienia zagadnienia - z racji na skąpość dostępnych danych w zasadzie w sporym stopniu wyczerpujący jego temat, przynajmniej w części historycznej, dlatego też mylącym jest nieco tytuł artykułu pozwalający oczekiwać opracowania traktującego jedynie o F 25.

Nieco dziwić może tu jednak w przypadku F 55 cokolwiek arbitralne przyjmowanie przez autora niektórych informacji za pewniki - np. w kwestii liczby zamówionych F 55, w sytuacji, gdy wykorzystywane przez niego publikacje wykazują tu rozbieżności, na co w kilku innych miejscach zwracał on uwagę - no, ale powiedzmy, niech będzie. Zdecydowanie natomiast zakwestionować trzeba dane techniczne F 55 przytoczone w tabeli na s. 77 - choćby dlatego, że wersja F 55 napędzana czterema silnikami rakietowymi (określonymi asekuracyjnie jako "RI 503?") miała one silniki na stały, a nie ciekły, jak podano, materiał pędny, no i nie mieściły one łącznie w żadnym razie 150 kg paliwa. Zresztą jak i w przypadku F 55, jak i F 25, kwestia silników nie jest w artykule dostatecznie dokładnie, czy wręcz w ogóle, omówiona. 

W kwestiach geograficznych - wyspa, na której przeprowadzano próbne starty F 55 nazywa się Greifswalder Oie, a nie Greifswalder, jak konsekwentnie pisane jest na stronach 76-77. Ja rozumiem, że Oie to de facto znaczy "wyspa", ale nawet sami Niemcy piszą o niej per Insel Greifswalder Oie. Zatem i bardziej konsekwentnym tłumaczeniem byłoby, jeśli już je koniecznie forsować, "Wyspa Greifswaldzka" niż "wyspa Greifswalder" - bo to dokładnie znaczy Greifswalder Oie, jako że nazwa ta pochodzi od nieodległego miasta Greifswald. Także ośrodek w Łebie, w którym testowano F 25 nie był ośrodkiem Luftwaffe (s. 74), a firmową placówką Rheinmetalla.

I kwestia zupełnie już przyczynkowa - niezupełnie dla mnie oczywiste jest automatyczne tłumaczenie słowa Feuerlilie jako "ognista lilia", no ale to tak na marginesie i w sumie mniejsza z tym.

Na koniec - biorąc pod uwagę, że Hubert Michalski jest także autorem kilku monograficznych artykułów poświęconych niemieckim armatom przeciwlotniczym, w tym 8,8 cm Flak, bardzo zaskakuje błędna identyfikacja wyrzutni pocisku Enzian pokazanej na zdjęciu na s. 77, która, w przeciwieństwie do treści podpisu, w najmniejszym stopniu nie została zbudowana w oparciu o łoże armaty kalibru 8,8 cm.

A propos, czy dowiemy się jeszcze może z artykułu, że egzemplarze zarówno F 25, jak i F 55, zachowane są po dziś dzień w muzeum w Cosford? No właśnie...

Pomimo tych wszystkich niedociągnięć, artykuł ocenić należy, na tle krajowego piśmiennictwa wunderwaffowskiego, względnie wysoko - tak z racji na poruszenie ciekawego, niszowego tematu, jak i na jego ukazanie w szerszym aspekcie, prezentującym szereg unikalnych informacji. Zabrakło może jedynie starannej analizy dostępnych w wykorzystanych źródłach informacji, a może i oparcia się na nieco szerszej podbudowie bibliograficznej. Tym niemniej jest to bez wątpienia pozycja na tym polu wartościowa.

środa, 23 września 2020

Henschel 297 Föhn według Michaela Heidlera

 czyli

Szybka fucha na boku

W najnowszym – z września 2020 –  numerze poczytnego periodyku Militaria, noszącym dla niepoznaki zeszłoroczny numer 03 (90) / 2019, ukazał się artykuł „Henschel 297 Föhn – przeciwlotnicza wyrzutnia rakiet”, pióra renomowanego autora Michaela Heidlera, traktujący, jak od razu widać, o intrygującej i w sumie mało znanej niemieckiej broni rakietowej – wyrzutni przeciwlotniczej Föhn.

Osoba autora pozwala oczekiwać wysokiego poziomu merytorycznego tekstu… Choć, prawdę mówiąc, już tytuł artykułu zaczyna budzić niepokój i powinien zapalić w głowie czytelnika nawet nie tyle czerwone ostrzegawcze światełko, co wielką czerwoną lampę przy akompaniamencie ogłuszającego alarmowego gongu. Znając wcześniejszą twórczość p. Heidlera podejrzewać zacząłem, jeszcze przed zapoznaniem się z treścią artykułu o Föhnie, że ograniczył on się prawdopodobnie po prostu do zamieszczenia treści jakiegoś alianckiego raportu traktującego o zdobycznych wyrzutniach – i w zasadzie tyle. A jak jest naprawdę? Czy rzeczywiście autor stanął na wysokości zadania?

Przyjrzyjmy się więc artykułowi z Militariów bliżej.

Niewątpliwie atutem artykułu, rzucającym się od razu w oczy, są zdjęcia przedstawiające zdobyte przez Amerykanów w Nadrenii wyrzutnie – zdjęcia wprawdzie znane, ale tu opublikowane w dużych wymiarach i dobrej jakości. To w  zasadzie dowodzi, że podejrzenia dotyczące proweniencji opracowania były słuszne. No ale co w końcu z tekstem?

A więc, zacznijmy zatem od samego początku, tego, co budziło już zawczasu niepokój – wspomniany już tytuł, czy też ustęp na s. 76…

Henschel opracował również wyrzutnię rakiet znaną pod nazwą Föhn, która miała skutecznie odstraszać nisko lecące samoloty przeciwnika.

… przypisują skonstruowanie Föhna firmie Henschel.

No, niestety, nie. W przeciwieństwie do tego, co wyczytać możemy na Wikipedii, Föhn nie miał nic wspólnego z firmą Henschel, choć ta atrybucja, podobnie jak i towarzyszące jej oznaczenia Hs 217 czy - jak w artykule Hs 297 – z jakiegoś powodu uporczywie się w literaturze od dziesięcioleci utrzymują. Stanowiące uzbrojenie wyrzutni rakiety powstały w rzeczywistości w firmie Donar GmbH z Wesermünde. Nazwa ta budzić może zdziwienie co bardziej uświadomionego czytelnika – że co, Donar, co to za wynalazek w ogóle? Tymczasem jest to firma o olbrzymim dziedzictwie na polu niemieckich konstrukcji rakietowych – łącząca się z osobą jednego z pionierów niemieckiego rakietnictwa, Friedricha Wilchelma Sandera. Same zaś wyrzutnie Föhna natomiast skonstruowane zostały przez czeską Waffenwerke Brünn. Nie ma Henschla. Pa pa!

Na tejże stronie 76 dowiedzieć się także możemy, że wyrzutnie przewożono na przyczepie…

… jaką stosowano do transportu działka Flak 38 kal. 20 mm.

Tutaj trudno się trochę nie poczepiać. Po pierwsze, termin działko stosuje się w Polsce, jeśli już, do broni lotniczej, lądowe to są armaty – w tym przypadku jest to nawet armata automatyczna. Do tego armata ta nazywa się nie „Flak 38”, ale konkretnie „2 cm Flak 38”, z kalibrem podanym w centymetrach stanowiącym integralną część nazwy. No i, nie wiedzieć czemu, autor nie pokusił się o podanie nazwy onej przyczepy (która, skądinąd, nie służyła jedynie do przewozu armat 2 cm Flak 38 czy wyrzutni Föhn) – Sd.Ah. 58. Czyżby na Wikipedii nie napisali? No dobrze, złośliwości na bok…

Opis wyrzutni, jak opis, dość precyzyjny, ale momentami niezbyt składny, co zapewne w części zrzucić można na karb tłumaczenia (a w tym przypadku mamy najpewniej do czynienia z tłumaczeniem z angielskiego na niemiecki i z niemieckiego na polski). W efekcie trafić można np. na takie kwiatki, jak na stronie 79:

Nakierowanie na cel ułatwiał okrągły celownik.

Co, jak podejrzewać można, nie dotyczyło kształtu celownika jako takiego (kogo zresztą obchodzi, czy celownik był okrągły, kwadratowy czy podłużny), ale jest jakąś niefortunną wariacją tłumaczenia nazwy celownika – Schwebehalbkreisvisier. 

Niestety, mimo dobrej jakości materiału ilustracyjnego i opis okazuje się niekoniecznie przystawać do rzeczywistości, jak zauważyć można juz na początku strony 80:

Rakiety były umieszczane w kratownicowych magazynkach po pięć sztuk w każdym, które wkładano od góry do wyrzutni. Aby wykonać te operację, rama musiała być ustawiona poziomo.

Jak bym się w archiwalne zdjęcia ilustrujące artykuł nie wpatrywał, ja tam żadnych magazynków (czy raczej może ładowników), ani jakiejkolwiek możliwości ich zastosowania w opisany sposób nie widzę. A gdy patrzę na zdjęcie muzealnej wyrzutni ze Sztokholmu (druga taka sama jest, nota bene, w Kopenhadze) - są. Czary, czy może jednak autor o czymś nie wie? Czyżby były różne wersje wyrzutni? Nie no, o tak oczywistej sprawie jednak by napisał...? Pozostawmy jeszcze czytelnika przez chwilę w niepewności.

Zupełnym curiosum terminologicznym jest passus z tejże strony 80, opisujący mechanizm odpalający wyrzutni:

Iglice miały formę małych kurków, które umieszczano na metalowym pręcie. Każdy pręt zawierał pięć „spustów”.

Iglice w formie kurków będących „spustami”?! Nie prościej było napisać, że na każdej osi umieszczono pięć kurków z iglicami? Trudno w każdym razie dojść, ile w tym zasługi autora, a ile tłumacza… Tuż dalej czytamy z kolei, że...

Pokrętła umożliwiające obrót zestawu w płaszczyźnie pionowej i poziomej znajdowały się po lewej stronie zestawu, podobnie jak celownik i spust.

Też nie. Nie pokrętła, a pokrętło, jedno, służące do poruszania wyrzutni w podniesieniu. W azymucie nie było żadnego mechanizmu naprowadzającego, celowniczy obracał całą wyrzutnię swobodnie, korzystając z widocznej na zdjęciach rękojeści (na której zamontowana była też dźwignia spustu).

Przechodząc już do kwestii cokolwiek bardziej merytorycznych, na tej samej stronie 80 dowiadujemy się, że…

Amunicję stanowiły zmodyfikowane pociski Rauchzylinder 73 (RZ 73) z granatami 4609 (R.Sprgr.4609) kal. 73 mm. Rauchzylinder (czyli „pojemnik na ładunek dymny”) to nazwa stosowana w ramach zakamuflowania prawdziwej produkcji pocisków w zakładach Rheinmetall-Borsig.

Kolejna często pojawiająca się nieprawda. Pocisk 7,3 cm R. Sprgr. do wyrzutni Föhn nie wywodził się z pocisku RZ 73, ba, nie miał z nim nic wspólnego. Bezpośrednim protoplastą 7,3 cm R. Sprgr. Była lotnicza rakieta RZ 65, skonstruowana jeszcze w l. 30. we wspomnianych zakładach Donar GmbH i ostatecznie, z racji na kiepskie osiągi, pomimo kilkuletniego procesu rozwojowego nie przyjęta na uzbrojenie lotnictwa. Więcej szczęścia zaznał RZ 65 nieoczekiwanie w wersji lądowej – w postaci rakiety agitacyjnej Pg Gr 41 oraz naszej właśnie 7,3 cm R. Sprgr. Natomiast RZ 73 była zupełnie niezależnie skonstruowaną rakietą o cokolwiek wyższych osiągach i gabarytach, faktycznie męczoną gdzieś na przełomie lat 1941/42 przez Rheinmetalla.

Porównanie rakiet RZ 65, 7,3 cm R.Sprgr. i RZ 73.

Dodatkowo, numer 4609 – nie ma specjalnie racji bytu. Owszem, pojawia się w literaturze, tyle tylko, że w tymże czterocyfrowym systemie oznaczeń amunicji numery kończące się na 9 oznaczały amunicję szkolną – numer ten nie mógł być zatem zastosowany do rakiety bojowej. Puszczając wodze fantazji, moglibyśmy hipotetycznie mieć bojową 7,3 cm R. Sprgr. 4601, albo szkolną Ex. 7,3 cm R.Sprgr. 4609. A jak było zatem naprawdę? W dokumentach z etapu opracowywania Föhna pociski oznaczane są jako 7,3 cm R-Spgr (Spreng skracane jako Sp, a nie Spr, czyli tak trochę po kriegsmarinowsku), zaś na etykietach z już „bojowych” skrzynek amunicyjnych noszą miano po prostu 7,3 cm R. Sprgr. Tak a propos, uważny czytelnik spostrzegł może, że w całym artykule, poza kryptonimem Föhn, ani razu nie padło oficjalne oznaczenie samej wyrzutni...?

Na tejże niefortunnej stronie 80. czytamy dalej, iż…

Nie stosowano brzechw stabilizujących, dlatego aby nadać rakietom właściwą rotację wzdłuż osi podłużnej, siedem zewnętrznych dysz u podstawy pocisku montowano pod pewnym kątem. W związku z tym jedynie siedem wewnętrznych dysz generowało właściwy ciąg.

Trudno bowiem mówić o jakimkolwiek „montowaniu” dysz pod kątem, skoro nie były one żadnymi osobnymi elementami, ale wiercono je bezpośrednio w tylnym dnie komory spalania (co zresztą dokładnie pokazuje zdjęcie na końcu artykułu). No i ten właściwy ciąg… Rozumiem z tego, że silniki pocisków, które posiadały wszystkie dysze skierowane pod kątem w celu wywołania rotacji (czyli, generalnie rzecz biorąc, i żeby daleko nie szukać, wszystkie rakiety od wszystkich nebelwerferów), w ogóle w związku z tym nie generowały „właściwego ciągu”?

W dalszej części tego samego akapitu mamy już kwiatek cięższego gatunku:

Do odpalania rakiet stosowano spłonki uderzeniowe Raketenaufschalgzünder RAZ 51.

Poparty dla pewności podpisem zdjęcia na s. 82:

Spłonka RAZ 51.

I tu już po prostu ręce opadają. RAZ 51 to bowiem nie spłonka służąca do inicjowania silnika pocisku – jak zda się z tego wynikać – ale głowicowy zapalnik uderzeniowy detonujący głowicę bojową. Zapalnik. Nie wiem, tłumacz to był popełnił, czy autor – obstawiam tłumacza – ale efekt wyszedł, jak wyszedł, czyli żenujący. Jest tu w ogóle jakaś korekta merytoryczna?

Zapalnik RAZ 51

Warto zwrócić natomiast uwagę na tabelkę z danymi technicznymi pocisku zamieszczoną na str. 80. Te bowiem, w przeciwieństwie do tego, co najczęściej można znaleźć we wszelakich opracowaniach powielających bezrefleksyjnie parametry RZ 73, są w zasadzie prawidłowe. Przyczepić się można jedynie cokolwiek do długości, która wynosić powinna nie 282 mm, a 277 mm (262 mm pocisku + 15 mm zapalnika). Poza tym, niestety, artykuł nie zawiera – poza jednym archiwalnym przekrojowym rysunkiem – żadnych bliższych informacji o budowie czy sposobie działania pocisku.

No i w końcu przejść wypada do podsumowania, a to, niestety, trudno widzieć w świetle pozytywnym. Ograniczył się on artykuł do zamieszczenia zdjęć z amerykańskiego opracowania, opisanych w sposób kulawy i niepełny. Czego zabrakło – dopisane zostało najwyraźniej na podstawie Wikipedii czy innego podobnej jakości źródła. Nie dowiemy się nic o procesie rozwojowym Föhna i towarzyszącym mu problemach, zasadach użycia, odmianach wyrzutni, wersjach rozwojowych tak wyrzutni, jak i amunicji, czy nawet o zastosowaniu samych rakiet w lotnictwie. Nie poznamy żadnych bliższych szczegółów ledwo wzmiankowanego w artykule użycia Föhnów pod Remagen (a wspomnieć warto, że dowódca baterii skazany został za jej utratę na śmierć)... Ba, nie dowiemy się także o zaangażowaniu w ten program Kriegsmarine – co tym bardziej zniesmacza, że pokazana w artykule muzealna wyrzutnia Föhn ze Sztokholmu jest właśnie wyrzutnią morską, różniącą się szeregiem rozwiązań od wersji lądowej zaprezentowanej na archiwalnych zdjęciach (co zapewne łacno dostrzeże na ilustracjach uważny czytelnik - a co zarazem wyjaśnia wspomnianą kwestię użycia pięciopociskowych ładowników, które raz są, a raz ich nie ma), a Kriegsmarine zaczęła nawet chyba używać Föhnów wcześniej niż Heer czy Luftwaffe.

Całościowa ocena artykułu musi być, niestety, bezlitosna. Poza doskonałymi zdjęciami, jest on fatalnie napisany i jeszcze gorzej przetłumaczony – obie te czynności sprawiają wrażenie dokonanych dosłownie na kolanie. Tekst jest miejscami tak słaby językowo i merytorycznie, że trudno nawet dojść, czy to wina autora, czy kiepskiego tłumacza. W zasadzie bez większego cienia wątpliwości uznać można, że całościowo jest to jeden z najgorszych, o ile nie najgorszy artykuł na temat niemieckiej broni rakietowej, jaki ukazał się w Polsce na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat – a publikowano w tym okresie naprawdę najprzeróżniejsze kwiatki. Tutaj, niestety, niefrasobliwe podejścia autora, choćby nie wiem jak renomowanego, wraz z pogarszającym jeszcze wszystko tłumaczeniem, dały efekt bardzo nieszczególny.

Czytelnik bliżej zainteresowany tematem Föhna sięgnąć zaś mógłby do - opisującej m. in. tę broń - pierwszej części poświęconego niemieckim niekierowanym rakietom przeciwlotniczym artykułu "Rakietowa desperacja" opublikowanego w Nowej Technice Wojskowej Numer Specjalny 3/2017. Idealnie tez nie jest, ale jednak znacznie bardziej obszernie niż w przypadku szybkiej fuchy pana Heidlera.