piątek, 15 sierpnia 2014

Drobny szczegół, a cieszy, czyli wakacyjne remanenta cz. 7

Przy okazji sporządzania takich czy innych rysunków niemieckich bomb coraz to natykałem się na charakterystyczny T-kształtny zaczep nośny, występujący na ciężkich bombach i torpedach, wykorzystywanych przez dużej nośności zamki bombowe, np. PVC 1006.
I zawsze przy takich okazjach rodziło mi się pytanie - jakiej toto w zasadzie jest wielkości???
Ano takiej:



Przykład zaczep z 450 mm torpedy lotniczej F 5 b. Warto zwrócić uwagę, że narożniki obrobione są po prostu szlifierką, a przez to ich zaokrąglenie jest dość swobodne i nierównomierne.
 

Zaczepy używane w bombach nieco się jednak różniły, dzięki szerokiej podstawie przypominając w przekroju poprzecznym leżącą literę H. Różne bywały też wymiary i rozmieszczenie śrub mocujących zaczep do korpusu pocisku - np. cztery śruby w podstawie zaczepu, dwie śruby przez zaczep (acz większe niż w przypadku torpedy) itp.

piątek, 8 sierpnia 2014

Tajemnica trójlufowego moździerza, czyli wakacyjne remanenta cz. 6

W rosyjskich publikacjach lat ostatnich kilkunastu spotkać można opis tyleż zagadkowej, co ciekawej niemieckiej broni - trójlufowego moździerza kalibru 28 cm.
Moździerz taki składać się miał z trzech luf z mechanicznymi mechanizmami spustowymi, opartych z przodu na ramie wsporczej z mechanizmami naprowadzania w azymucie i podniesieniu, a z tyłu - na płycie oporowej.
Do transportu moździerza służyć miał 3-tonowy samochód ciężarowy. Strzelanie mogło odbywać się zarówno z ziemi, jak i z samochodu. Po wystrzeleniu kolejno wszystkich trzech pocisków lufy były zdejmowane w celu naładowania, a na ich miejsce zakładano zestaw trzech naładowanych luf. Szybkostrzelność wyrzutni wynosiła 6 strzałów na 10-15 minut, masa pojedynczej lufy wynosiła 65 kg, zaś płyty oporowej 200 kg. Pocisk o masie 75 kg osiągał zasięg 6500 m.
Co ciekawsze, wg autorów rosyjskich ta skądinąd nieznana broń została przyjęta do uzbrojenia. Nazywana jest wprawdzie konsekwentnie moździerzem, jednakże bardzo mała masa luf w połączeniu z dużym zasięgiem ciężkich pocisków sugerują wyrzutnię rakietową (może nawet broń akcyjno-reakcyjną). Moździerzami zwano wszak dość powszechnie i zwykłe nebelwerfery.
Pozostaje jednak kwestią otwartą, czy konstrukcja taka istniała w rzeczywistości...? Czy choćby w projekcie - a może jest po prostu radosnym wytworem jakiegoś raportu wywiadowczego?

piątek, 1 sierpnia 2014

W pogoni za prostotą, czyli wakacyjne remanenta cz. 5.

Jakkolwiek by nie oceniać niemieckiej techniki zbrojeniowej lat II wojny światowej, trudno oprzeć się wrażeniu, że akurat na polu elektroniki wypadała ona niezbyt imponująco. Pomimo wielu wysiłków nie dokonano zbyt wiele ani na polu głowic samonaprowadzających, ani na polu zapalników zbliżeniowych. Kilka konstrukcji znalazło się wprawdzie na skraju produkcji seryjnej, czy wręcz do produkcji tej trafiło, ale - jak to zwykle w III Rzeszy - za późno i za mało.
A kombinowano naprawdę zajadle, analizując i badając niemal wszystkie możliwe i niemożliwe schematy konstrukcyjne głowic samonaprowadzających i zapalników zbliżeniowych (z wyraźną, jak niedaleka przyszłość wykazała, nadreprezentacją systemów akustycznych). Często były to konstrukcje wcale ciekawe - z cyklu czegoż to ludzie nie wymyślą...
Jedną z bardziej interesujących (za sprawą swej trywialności) rodzin zapalników zbliżeniowych były aktywne zapalniki optyczne. Pracowało nad nimi ze zmiennym szczęściem i takimiż skutkami kilka firm, tworząc szereg konstrukcji o różnej budowie i różnym zastosowaniu. Przeznaczano je i dla przeciwlotniczych pocisków kierowanych, i dla torped, i wreszcie do wyzwalania uzbrojenia samolotu. Część tych zapalników zmaterializowała się nawet w formie prototypów, prace nad innymi pozostały dalekie od końca.
Zasada działania tego rodzaju zapalnika była wręcz banalna - emitował on po prostu taką czy inną wiązkę światła, które to światło po odbiciu od celu padało na fotokomórkę - i bum! Czy raczej kaboom!


Najbardziej klasyczną formą tej koncepcji był zapalnik dla kierowanych pocisków przeciwlotniczych, jakiego przykład konstrukcji przedstawiony jest powyżej. Jego charakterystyczną cechą były dwa pierścieniowe okna - górne kryjące fotokomórkę, dolne - źródło światła.


Spójrzmy na szczegóły zapalnika w przekroju - żarówka otoczona jest przez obrotową kopułkę z obiektywami, napędzaną przez silnik elektryczny. Dzięki takiej konstrukcji głowica emitowała skierowane na bok i nieco do przodu wirujące wiązki światła, niczym latarnia morska. W zależności od wykorzystania filtrów w obiektywach zapalnik mógł działać czy to w podczerwieni, czy w paśmie widzialnym - przy czym ta ostatnia konfiguracja znacząco zwiększała zasięg. Powyżej żarówki umieszczona była fotokomórka (tutaj próżniowa), mająca rejestrować światło odbite - w bardziej dopracowanej wersji, w celu zabezpieczenia zapalnika przed zadziałaniem na skutek przypadkowych rozbłysków światła, reagował on dopiero po odebraniu impulsów z częstotliwością równą częstotliwości skanowania wiązek. Zasięg zapalnika oceniany był na 10-30 m, zależnie od mocy żarówki (sięgającej kilkuset wattów).
Kwestię potencjalnej skuteczności lepiej pominąć milczeniem... Acz musiało to w locie wyglądać bardzo ciekawie.