poniedziałek, 8 marca 2021

Lilium bulbiferum - historycznie, wojskowo i technicznie

czyli

Lilija w służbie Marsa

W najnowszym numerze 1/2021 poczytnego periodyku Historia Wojsko i Technika ukazał się interesujący artykuł Huberta Michalskiego traktujący o  nader mało znanym i tajemniczym niemieckim pocisku kierowanym lat drugiej wojny światowej - F-25 Feuerlilie, niemiecka rakieta kierowana. Choć tytuł jest cokolwiek, jak się okazuje, mylący, ale to tylko wyszło artykułowi na plus...

Na wstępie przyznać trzeba, że dostępnych materiałów dotyczących przedmiotowej konstrukcji jest jak na lekarstwo, więc stworzenie na ich podstawie sześciostronicowego artykułu jest nie lada wyczynem - tym niemniej przyznać trzeba, że dzieło p. Michalskiego podparte jest dość solidną kwerendą bibliograficzną... No właśnie, tylko gdzie ta bibliografia? Znajdujemy w tekście kilkakrotnie skrócone odwołania bibliograficzne w rodzaju "D. Baker, The Rocket..., ss. 84-85", próżno jednak szukać pełnych danych przywołanej w ten sposób publikacji - oj, zawiodła redakcja, zawiodła... Wykorzystał autor jednak dwa, trzy amerykańskie opracowania wywiadowcze, mające de facto wagę materiałów źródłowych, co pozwala z nadzieją spojrzeć na oczekiwaną jakość artykułu.

Ogółem artykuł ocenić trzeba pozytywnie - przedstawia mało znaną, żeby nie rzec - niszową konstrukcję, której z reguły nie poświęca się za dużo uwagi, omówioną tu w sposób szczegółowy, zilustrowany jest ciekawymi, dobrej jakości zdjęciami. Na szczególną uwagę zasługuje bardzo ciekawy opis struktury ośrodka LFA w Braunschweig-Voelkenrode. Zabrakło może, niestety, jakiegoś rysunku czy planu Feuerlilie, no ale nie jest to największa przywara.

No dobrze, acz zacznę od tego, co mi się jednak nie podoba, choć to może i kwestia gustu - język. Kwestie techniczne opisane są niejednokrotnie w sposób absurdalnie i niepotrzebnie przerysowany, rzec można ostentacyjnie pseudonaukowy czy pseudotechniczny. Np. dowiedzieć się można, że F 25 to "rakieta jednostopniowa w układzie płasko-symetrycznym (w widoku z przodu) o czym świadczy sposób rozmieszczenia powierzchni nośnych oraz klasycznym (w widoku z boku; jest on czasami zwany również układem "samolot-pocisk"), na co wskazuje umieszczenie usterzenia w tylnej części kadłuba, poza głównymi powierzchniami nośnymi i za środkiem masy." (s. 75). Mocne. Aż strach pomyśleć, jak wyglądałby w tym stylu opis choćby trójpłatowego Fokkera Dr. I z silnikiem rotacyjnym. Zastanawiać się można, czy konieczna jest informacja aż tak precyzyjna, że pocisk wyposażony był w skrzydła "których zadanie polegało przede wszystkim na wytwarzaniu siły nośnej równoważącej masę rakiety" (s. 75 - choć, na mój gust, siła nośna równoważy raczej ciężar, a nie masę), barwnym pociągnięciem jest też określenie czasu pracy silnika "czasem trwania reakcji egzoenergetycznej" (s. 75) i sprowadzenie działania układu kierowania do sterowania ruchem środka masy pocisku (s. 74).

Co do kwestii merytorycznych - na podstawie dostępnych materiałów trudno wprawdzie ustalić jednoznacznie parametry techniczne Feuerlilie F 25, podać ich jednak można ze względną dokładnością znacznie więcej, niż znaleźć możemy w artykule (zabrakło choćby, zdawałoby się podstawowej, informacji o prędkości maksymalnej!), a i te nie wydają się zawsze wybranymi najszczęśliwiej, czasem wręcz ewidentnie źle - np. średnica kadłuba przeliczona z cali jako 24 cm, gdy sama nazwa pocisku, jak i dostępne oryginalne rysunki jednoznacznie określają ją jako 25 cm.

W kwestiach co pomniejszych szczegółów merytorycznych - "łezki" na końcach skrzydeł F 25 nie tyle były "rodzajem wzbudzanych elektrycznie cewek, służących do wychylania skrzydłowych lotek" - a raczej tylko osłonami elektromagnesów poruszających te lotki. 

No właśnie - i tu dochodzimy do kwestii układu kierowania F 25, a ta, stwierdzić muszę ze smutkiem, została w artykule dogłębnie położona. Zacznijmy od opisu próbnego startu na s. 74: "Nie jest do końca jasne, co stanowiło cel dla wystrzelonej rakiety, jednakże sądząc po zastosowanym układzie sterującym trudno przyjąć, aby był to na przykład szybko poruszający się statek powietrzny". Co gorsze, na s. 76 przeczytać możemy, że "Rakieta wyposażona była w prosty bezwładnościowy system sterowania, a jej naprowadzanie na cel odbywało się programowo. (...) Rakietę prawdopodobnie celowo wystrzeliwano w kierunku morza lub terenów nizinnych, aby uniknąć potrzeby programowania obszarów (o ile w ogóle w tym uproszczonym systemie było to możliwe), na których występowały przeszkody terenowe, stanowiące dla pocisku podczas lotu obszary wymagające ominięcia". Dalej następuje jeszcze opis systemu sterowania porównującego rzeczywiste parametry lotu z założonymi i przygotowującego wspomniany cokolwiek powyżej "zestaw sygnałów sterujących ruchem środka masy pocisku" [sic!]. Kurtyna. 

A zatem po kolei... Co było celem wystrzeliwanych rakiet? Jest to akurat całkowicie jasne - NIC. Bo w nic nie miały one trafiać. Jak na wstępie i stwierdza autor, Feuerlilie służyły do podstawowych testów aerodynamicznych - lotu z wysokimi prędkościami. System sterowania precyzyjnie opisany jest w dwóch z opracowań, na które autor się powołuje, co, niestety, nijak nie znalazło odbicia w artykule. Nie był to żaden system bezwładnościowy, programowy, programowany, czy inny niemal komputer, na żyroskopowo stabilizowanej podstawie (s. 76) jak można odnieść wrażenie - strach się jeszcze bać jaki, czytając cuda na jego temat napisane. Feuerlilie F 25 wyposażona była w jeden jedyny żyroskop za pomocą elektromagnesów zerojedynkowo wychylający lotki, ergo stabilizujący pocisk w przechyleniu. Koniec. Steru kierunku nie było, ster wysokości, zgodnie z opisem, ustawiany był śrubą na sztywno przed lotem, a zatem był to raczej trymer. Humorystycznym nieco wydaje się też przytoczony powyżej ustęp o ewentualnej konieczności omijania przeszkód terenowych, biorąc pod uwagę, że - jak autor sam pisze na s. 75 - wyrzutni F 25 nadawano kąt podniesienia 60-80 stopni, pocisk w pochyleniu kierowany nie był, a i u podnóża północnej ściany Eigeru raczej nie strzelano. Pocisk wystrzeliwano zatem w górę z wyrzutni i leciał on po linii prostej, stabilizowany przez najzwyklejszy żyroskop jedynie w przechyleniu, a trajektoria jego lotu rejestrowana była przez trzy kineoteodolity, co pozwalało na jej dokładne określenie i wyliczenie choćby współczynników oporu aerodynamicznego. I tyle. Na marginesie - Walter Wernitz, na relację którego powołuje się autor na s. 74, wyraźnie pisze właśnie o trzech kineoteodolitach - a nie o jednym, jak możemy przeczytać w artykule.

I stąd nie złożone wymagania co do układu kierowania, których nie udało się rozwiązać (s. 76)  były przyczyną przerwania prac nad F 25 - bo tych wymagań praktycznie nie było żadnych. Niesatysfakcjonujące były natomiast osiągi pocisku - co zgodnie stwierdzają chyba niemal wszystkie omawiające F 25 opracowania. Ja rozumiem, że Niemcom zdarzały się mniej lub bardziej szalone pomysły, ale zbudowanie pocisku ziemia-powietrze kierowanego wg ustalonego programu naprawdę dalece wykraczało nawet poza ich inwencję w tej materii, stąd też zupełnie nieuprawnionym wydaje się stwierdzenie, jakoby doświadczenia z Feuerlilie przyczyniły się do odejścia od systemów kierowania programowego na rzecz radiowych czy radarowych sygnałów kierujących (s. 77). Zabrakło z kolei w artykule jakiegokolwiek odniesienia się do wzmianek o zdalnie sterowanych wersjach pocisku pojawiających się w literaturze - prawdziwe one, czy nie, nie nam rozsądzać.

Trudno zgodzić się z informacją podaną na s. 75, jakoby F 25 wystrzeliwana była "ze zmodyfikowanego łoża armaty przeciwlotniczej 8,8 cm Flak, wyposażonego w długą stalową prowadnicę ustawianą na czas startu pod kątami od 10 do 30 stopni (licząc od pionu)". Na dostępnych filmach przedstawiających starty F 25 widać wyrzutnię wprawdzie nader fragmentarycznie, jest to jednak konstrukcja znacznie bardziej masywna i rozbudowana, raczej samodzielna niż ustawiona na łożu armaty przeciwlotniczej - zupełnie w każdym razie inna niż ta znana ze zdjęć Feuerlilie F 55 czy Enziana.

Niestety, zakwestionować trzeba także podane parametry silnika RI 502 przytoczone machinalnie za amerykańskim raportem, bez odniesienia do innych dostępnych danych. Pomińmy już kwestię wymiarów, nawet pomińmy te inne dane, ale przecież na pierwszy rzut oka widać, że silnik na paliwo stałe wytwarzający ciąg 500 kG w czasie 6 s, ergo impuls całkowity 3000 kG s, fizycznie nie może ważyć 17,5 kg (i w praktyce ważył prawie trzy razy więcej). No chyba, że założymy, że to masa pustego silnika, do której dołożyć trzeba 16,8 kg paliwa (s. 76), to już będzie nieco lepiej, ale nadal sporo za mało... 

Na końcu artykułu znaleźć możemy dodatkowy rozdział poświęcony pociskowi Feuerlilie F 55, co niewątpliwie stanowi jego dużą zaletę, wpływając na kompletność omówienia zagadnienia - z racji na skąpość dostępnych danych w zasadzie w sporym stopniu wyczerpujący jego temat, przynajmniej w części historycznej, dlatego też mylącym jest nieco tytuł artykułu pozwalający oczekiwać opracowania traktującego jedynie o F 25.

Nieco dziwić może tu jednak w przypadku F 55 cokolwiek arbitralne przyjmowanie przez autora niektórych informacji za pewniki - np. w kwestii liczby zamówionych F 55, w sytuacji, gdy wykorzystywane przez niego publikacje wykazują tu rozbieżności, na co w kilku innych miejscach zwracał on uwagę - no, ale powiedzmy, niech będzie. Zdecydowanie natomiast zakwestionować trzeba dane techniczne F 55 przytoczone w tabeli na s. 77 - choćby dlatego, że wersja F 55 napędzana czterema silnikami rakietowymi (określonymi asekuracyjnie jako "RI 503?") miała one silniki na stały, a nie ciekły, jak podano, materiał pędny, no i nie mieściły one łącznie w żadnym razie 150 kg paliwa. Zresztą jak i w przypadku F 55, jak i F 25, kwestia silników nie jest w artykule dostatecznie dokładnie, czy wręcz w ogóle, omówiona. 

W kwestiach geograficznych - wyspa, na której przeprowadzano próbne starty F 55 nazywa się Greifswalder Oie, a nie Greifswalder, jak konsekwentnie pisane jest na stronach 76-77. Ja rozumiem, że Oie to de facto znaczy "wyspa", ale nawet sami Niemcy piszą o niej per Insel Greifswalder Oie. Zatem i bardziej konsekwentnym tłumaczeniem byłoby, jeśli już je koniecznie forsować, "Wyspa Greifswaldzka" niż "wyspa Greifswalder" - bo to dokładnie znaczy Greifswalder Oie, jako że nazwa ta pochodzi od nieodległego miasta Greifswald. Także ośrodek w Łebie, w którym testowano F 25 nie był ośrodkiem Luftwaffe (s. 74), a firmową placówką Rheinmetalla.

I kwestia zupełnie już przyczynkowa - niezupełnie dla mnie oczywiste jest automatyczne tłumaczenie słowa Feuerlilie jako "ognista lilia", no ale to tak na marginesie i w sumie mniejsza z tym.

Na koniec - biorąc pod uwagę, że Hubert Michalski jest także autorem kilku monograficznych artykułów poświęconych niemieckim armatom przeciwlotniczym, w tym 8,8 cm Flak, bardzo zaskakuje błędna identyfikacja wyrzutni pocisku Enzian pokazanej na zdjęciu na s. 77, która, w przeciwieństwie do treści podpisu, w najmniejszym stopniu nie została zbudowana w oparciu o łoże armaty kalibru 8,8 cm.

A propos, czy dowiemy się jeszcze może z artykułu, że egzemplarze zarówno F 25, jak i F 55, zachowane są po dziś dzień w muzeum w Cosford? No właśnie...

Pomimo tych wszystkich niedociągnięć, artykuł ocenić należy, na tle krajowego piśmiennictwa wunderwaffowskiego, względnie wysoko - tak z racji na poruszenie ciekawego, niszowego tematu, jak i na jego ukazanie w szerszym aspekcie, prezentującym szereg unikalnych informacji. Zabrakło może jedynie starannej analizy dostępnych w wykorzystanych źródłach informacji, a może i oparcia się na nieco szerszej podbudowie bibliograficznej. Tym niemniej jest to bez wątpienia pozycja na tym polu wartościowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz