sobota, 24 listopada 2018

Superkrowa

czyli

Rakiety w Warszawie

W popularnym periodyku Technika Wojskowa Historia nr 6/2018 ukazał się właśnie artykuł Norberta Bączyka „Superkrowa” w Warszawie. Artykuł, nie bójmy się użyć tego słowa, ważny i światowym piśmiennictwie przełomowy, a traktujący o użyciu bojowym jednego z najbardziej tajemniczych niemieckich pocisków rakietowych drugiej wojny światowej – 35 cm Wurfkörper Spreng. Broń ta doczekała się w literaturze, póki co, jedynie kilku mniej lub bardziej zdawkowych wzmianek – niewiele rzucających światła na jej losy.
Praca Norberta Bączyka jest pod względem warsztatowym bez dwóch zdań znakomita, ukazująca użycie niemieckich ciężkich wyrzutni rakietowych w Powstaniu Warszawskim (a i później) szczegółowo, dogłębnie, w oparciu o oryginalne dokumenty, łącznie z oceną nowego uzbrojenia, przedstawiająca informacje unikatowe, w szerokim kontekście, a i zilustrowana relacjami wspomnieniowymi ze strony polskiej.
No dobrze, ale teraz pora na łyżkę dziegciu – tym bardziej gorzką, że znakomita podbudowa archiwalna pracy pozwala czytelnikowi myśleć, że wszelakie podane w niej informacje pochodzą ze źródeł pierwotnych i jako takie są, żeby tak rzec, bezdyskusyjne. Niestety – trudno oprzeć się wrażeniu, że autor, pomimo całego swego zaangażowania i mnóstwa włożonej w artykuł rzetelnej pracy, cokolwiek słabo orientuje się w niemieckim uzbrojeniu (przynajmniej rakietowym) i jego nazewnictwie, niejednokrotnie wprowadzając czytelnika na minę dezinformacji… Przyjrzyjmy się więc artykułowi pod tym względem nieco bliżej.
Na pierwszy, i w zasadzie najcięższy błąd, powielany wciąż i wciąż w artykule, trafiamy już na pierwszej jego stronie (s. 24):

Ten niewielki pododdział dysponował (…) prostymi stelażowymi wyrzutniami stalowymi, na których umieszczano po cztery drewniane lub stalowe skrzynie – schweres Wurfgerät 40 bądź schweres Wurfgerät 41 – z gotowymi do odpalenia, zapakowanymi wewnątrz pociskami (…).

Z kolei na sr. 26 podpis pod zdjęciem głosi:

28 cm Wurfkörper Spreng zapakowany w metalowy pojemnik schweres Wurfgerät 41. (…)

I na stronie następnej znów mamy w podpisach do zdjęć:

Żołnierze (…) przygotowują (…) do odpalenia pojemniki schweres Wurfgerät 41. Wyrzutnia-stelaż, na której kładziono najczęściej po cztery pojemniki, nie miała żadnych przyrządów celowniczych.

…gdzie widzimy pojemniki stalowe, zaś na zdjęciu dolnym, gdzie z kolei uwieczniono skrzynki drewniane:

Sd.Kfz. 251 Ausf. C (…) odpala salwę pocisków 28 cm Wurfkörper Spreng z ram startowych 28/32 cm schwerer Wurfrahmen 40 [sic, por. niżej – przyp G.], na których osadzono pojemniki schweres Wurfgerät 40.

Wynikałoby z tego, że wg autora skrzynki vel pojemniki, w które pakowano pociski 28/32 cm Wk nazywały się w wersji drewnianej schweres Wurfgerät 40, a w wersji stalowej – schweres Wurfgerät 41… Otóż – zupełnie nie. Nazwą schweres Wurfgerät określano bowiem nie skrzynki, ale te anonimowe w artykule czteropociskowe „wyrzutnie-stelaże” – w wersji drewnianej schweres Wurfgerät 40, w wersji stalowej (pokazanej na zdjęciach) – schweres Wurfgerät 41. Same skrzynki drewniane nosiły natomiast nazwę Packkiste, w zależności od kalibru pocisku 28 cm Packkiste (czy Packkiste 28, skracane jako PK 28) lub 32 cm Packkiste (Packkiste 32, czyli PK 32), zaś w wydaniu stalowym zwane były po prostu jako Packkiste (Stahl).

 
Nie jest także prawdą, że pociski zapakowane w skrzynki były gotowe do odpalenia – nie posiadały bowiem zapalników i detonatorów, które montowano dopiero po ułożeniu skrzynek na wyrzutni – co widać choćby na zdjęciach na str. 26 i 27.
Na kolejny błąd natrafiamy w podpisie górnego zdjęcia na s. 26, prezentującego muzealną kolekcję niemieckich rakiet artyleryjskich:

Z lewej pociski kal. 30 cm i 28 cm.

Pocisk pierwszy od lewej to bowiem 32 cm Wk Fl, a drugi od lewej – 30 cm Wk 42 Spr.
Na tejże samej stronie, oraz w tekście i podpisie do zdjęcia na s. 27 i s. 33 natrafiamy na oznaczenie sześciopociskowej wyrzutni montowanej na transporterach Sd.Kfz. 251 jako 28/32 cm schwerer Wurfrahmen 40 – przerośnięte, jeśli już, bo faktycznie wyrzutnia ta nazywała się po prostu schwerer Wurfrahmen 40, bez określenia kalibru.
Na s. 28 w opisie wyrzutni 30 cm Raketenwerfer 56 pada z kolei niefortunne po dwakroć zdanie:

Wyrzutnia ta osadzona była na lawecie armaty przeciwpancernej 5 cm Pak (znana szerzej jako Pak 38, ale nie była to jej oficjalna nazwa).

Po pierwsze bowiem, skoro już nazewnictwa dotknęliśmy, to o ile w przypadku niemieckiej armaty przeciwpancernej 3,7 cm jej faktyczna nazwa rzeczywiście brzmiała 3,7 cm Pak (a nie żadne pokutujące we współczesnej literaturze 3,7 cm Pak 35, 3,7 cm Pak 36, czy inne 3,7 cm Pak 35/36), to, w świetle dokumentów i instrukcji z epoki, armata kalibru 5 cm nazywała się oficjalnie właśnie 5 cm Pak 38. Ba, a i nawet spotkać wobec niej można oznaczenie li tylko Pak 38, bez kalibru.

 
Po drugie, wbrew obiegowym informacjom, 30 cm Raketenwerfer 56 nie został postawiony na łożu tejże armaty 5 cm Pak 38 – wykorzystano co najwyżej jakieś jego podzespoły, koła, ogony, może elementy zawieszenia, nie wiem, nie zgłębiałem tego w szczegółach. Natomiast konstrukcja samego łoża jest diametralnie odmienna. W armacie naprowadzanie odbywało się tradycyjnie, w  kierunku poprzez obrót łoża górnego względem dolnego, w podniesieniu – poprzez obrót kołyski względem łoża górnego. W wyrzutni zaś na łożu dolnym osadzona jest od razu kołyska, bez możliwości naprowadzania w kierunku, to bowiem odbywa się przez obrót bloku prowadnic względem kołyski - zupełnie inne były i  śrubowe mechanizmy naprowadzania.
Na swego rodzaju pocieszną informację trafić można w opisie danych technicznych wyrzutni Schiesskarren 35 cm na stronie 28:

zakres kąta elewacji (podniesienia) uzbrojenia: od +18o do +80o.

Zakres  ten wynosił bowiem od +180 do +800 tysięcznych, czyli od +10o do +45o. Jeden stopień to naprawdę nie jest 10 tysięcznych.
Błędna jest także nazwa uzbrojonego w miotacze ognia transportera na dolnym zdjęciu na stronie 28 – nie jest to bowiem Sd.Kfz. 251 Ausf. 16, ale Sd.Kfz. 251/16 Ausf. D. Zapewne literówka, ale korekta tego nie wyłapała…

Wszystkie te, drobne w sumie, potknięcia nie umniejszają w niczym wielkiej wartości artykułu Norberta Bączyka. Aż chciałoby się więcej takich!