sobota, 10 października 2015

Fjordbote

czyli

Jest w tej bajce ziarno prawdy...?

Pod koniec drugiej wojny światowej pośród aliantów zachodnich narastać zaczęło przekonanie - czy to oparte na miarodajnych przesłankach, czy nie, czy informacji wywiadowczych, czy dezinformacji ze strony przeciwnika - jakoby Niemcy szykowali się do zaatakowania terenu USA za pomocą dużych pocisków rakietowych wystrzeliwanych z U-Bootów.
W końcu stycznia 1945 roku pośród lawiny radiowych meldunków napływających do Wielkiej Brytanii od działających w Norwegii siatek wywiadowczych znalazła się między innymi lakoniczna wzmianka, wpisująca się gładko w ten pogląd, a głosząca, że pijany oficer ze stacjonującego opodal Bergen U-Boota, na pokładzie którego instalowano w miejscu działa jakieś szyny, opowiedział, że okręt ten ma być wykorzystany do ostrzelania Nowego Jorku za pomocą pocisków Meteor. Wiarygodność tego meldunku oceniono zresztą jako bardzo niską - i na pierwszy rzut oka trudno traktować go inaczej. Meteor - dobre sobie!
A jednak jest w tej historyjce coś, co zastanawia.


Może nie jest to powszechnie znana prawda, a raczej jest to prawda powszechnie nieznana, ale niemiecki pocisk Meteor istniał naprawdę, kryptonim ten stosowano bowiem w pewnym momencie dla niekierowanej czterostopniowej rakiety dalekiego zasięgu Rheinbote. A Rheinbote, przypomnijmy, faktycznie weszła do jakiejś tam produkcji i, w przeciwieństwie do niezliczonej rzeszy cudownych niemieckich wynalazków, została użyta bojowo - na przełomie lat 1944/45 wystrzelono na Antwerpię 44 takie pociski. Z mizernym wprawdzie skutkiem, wszystkie haniebnie chybiły celu, ale było to wszak rezultatem pośpiechu, nieprzestrzelania tablic balistycznych w praktyce, a nie jakichkolwiek problemów konstrukcyjnych.
No właśnie - spośród trzech dostępnych w końcu 1944 roku do zastosowania bojowego niemieckich pocisków dalekiego zasięgu (samolotu-pocisku Fi 103, rakiety balistycznej A 4 i rakiety Rheinbote właśnie) tylko Rheinbote widzieć można jako dający się praktycznie od razu i bez jakichkolwiek poważnych problemów zastosować na okręcie podwodnym.
Fi 103 (znany lepiej jako V 1) wymagał długiej katapulty - czy to parowej czy rakietowej, dość skomplikowanego montażu oraz jeszcze bardziej skomplikowanej procedury przedstartowej związanej z regulacją jego pilota automatycznego. Fakt, Amerykanie wykazali po wojnie, że pocisk JB-2 Loon, czyli ichni klon Fi 103, może być skutecznie wystrzelony z okrętu podwodnego z krótkiej katapulty rakietowej, ale my jesteśmy wszak w Niemczech przełomu lat 1944/45. Katapulta ma prawie 50 metrów długości. Dość duże wymiary pocisku (przy stosunkowo znośnej masie startowej pod 2200 kg) także nie ułatwiały jego transportu, potrzebny byłby wodoszczelny pojemnik średnicy minimum 1,7 metra i długi na 8,5 m montowany na pokładzie okrętu - no ale to powiedzmy najmniejszy problem w zderzeniu z katapultą i autopilotem.
Z rakietą A 4 (czyli V 2) sprawa wyglądała ani trochę lepiej. Startowała wprawdzie pionowo, więc niepotrzebna była teoretycznie wielka wyrzutnia, ot zwykły stół startowy - tym niemniej miała 14,26 m długości, 3,56 m rozpiętości, masę startowa pod 13 ton, w tym niemal 10 ton materiałów pędnych - i trzeba to było przewieźć okrętem podwodnym. W ramach projektu Lafferenz wymyślono więc sobie budowę holowanych przez U-Booty silosów Prüfstand XII, długich na 30 metrów i o wyporności 550 ton, które po dopłynięciu w rejon odpalenia byłyby ustawiane w wodzie pionowo, rakieta tankowana, chędożona i odpalana. Tylko, że najpierw trzeba było one silosy zbudować, przetestować - i tak dalej. Stopień komplikacji zadania wydaje się niewiele mniejszy od zbudowania samej rakiety A 4 (która pewnikiem i tak musiałaby być specjalnie modyfikowana do takiego morskiego zastosowania, a to kolejne projekty testy, zamieszanie na liniach produkcyjnych itp.), a horyzont czasowy odsuwa się w bliżej nieprzewidzianą przyszłość Bardzo problematyczną wydaje mi się też kwestia dowiezienia na drugą stronę Atlantyku ładunku utleniacza w postaci pięciu i pół tony ciekłego tlenu - straty przez odparowanie sięgnęłyby tu podczas długiego rejsu wartości abstrakcyjnej. Znacznie lepiej nadawałaby się do tego celu rozwojowa wersja A 4, wykorzystująca w roli utleniacza kwas azotowy - ale widoków na jej rychłą produkcję jakoś nijak nie było.
Na tym tle Rheinbote jawi się jako broń wręcz stworzona dla okrętów podwodnych. Miała wprawdzie imponującą długość 11,10 m, ale ważyła przy tym tylko 1650 kg - mniej więcej tyle co torpeda kalibru 533 mm, niewiele też przekraczała w najszerszym miejscu tę średnicę. Składała się przy tym z czterech stopni o masie odpowiednio 470, 240, 220 i 140 kg i długości nie przekraczającej 3,5-4 m, z których montowało się ją jak z klocków. W zasadzie jedynym istotnym problemem w transporcie mogły się jawić wymiary usterzeń - rozpiętość w przypadku 1. stopnia sięgała niemal 1,5 m, tym niemniej, w przeciwieństwie do stateczników A 4, mogły być one demontowane. Napędzana paliwem stałym rakieta nie potrzebowała tankowania, do startu wystarczyła prosta wyrzutnia szynowa z prowadnicą długości jakichś 7 metrów, nie potrzebna była żadna złożona procedura przedstartowa, jako że pocisk był niekierowany... Po prostu wycelować w kierunku, podniesieniu i odpalić, niczym nebelwerfera czy inną katiuszę. Jedyną wadą była mikra głowica bojowa o masie 40 kg (wobec tony u konkurentów), mieszcząca tylko 25 kg trialenu - tym niemniej jakoś nie stanowiło to problemu dla kręgów decyzyjnych kierujących Rheinbote do produkcji czy boju; planowano zresztą wyposażyć rakietę w większe głowice, kosztem zasięgu. Stopień technicznej komplikacji zagadnienia wydaje się więc  tu żaden w porównaniu do Fi 103 czy A 4.
I żeby to tylko były teoretyczne wymysły. Co bowiem śmieszniejsze, Kriegsmarine rzeczywiście  rozważała zastosowanie rakiet Rheinbote na U-Bootach (obok, a jakże, A 4!). W połowie 1944 roku nawiązano w tym celu współpracę z firmą Rheinmetall-Borsig, która podjąć się miała opracowania morskiej pokładowej wyrzutni dla okrętów podwodnych oraz - wg założeń OKM - ciężkiej wersji pocisku, przenoszącej ponad trzykrotnie większą głowicę na odległość 100 km. O ile nad możliwością szybkiego zbudowania i przestrzelania nowej wersji rakiety można się zastanawiać, to wyrzutnia technicznie (teoretycznie - bo nie tak skomplikowane zadania udawało się w III Rzeszy gruntownie zawalić nadmiarem kombinatoryki stosowanej) nie powinna stanowić wielkiego problemu.

No i właśnie... Tak oto w styczniu 1945 roku pojawia się pogłoska o zamiarach wystrzeliwania pocisku Meteor z okrętu podwodnego. Przypadkowa zbieżność? Zastanawiające... Rzeczywiście li tylko bajania pijanego marynarza - czy może było w tym jednak jakieś ziarno prawdy?